~~~~~~~~
Witajcie, witajcie,
witajcie!!
Dłuuugo mnie nie
było. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę przerwę. No, ale do
rzeczy! Niepotrzebnie tyle czasu poświęciłam na pisanie, żeby
teraz nic o tym nie powiedzieć, a wy za długo czekaliście, żeby
się do was nie odezwać!
Postanowiłyśmy
cofnąć się odrobinę w czasie i przestrzeni. Tak, tak, pewnie już
się domyśliliście. Wracamy teraz do sierocińca, gdzie wciąż
jest Lydia i reszta dzieciaków. Nie moglibyśmy ich zostawić samych
sobie, prawda? A dziewczyny i Davon chwilkę poczekają. Nie
uciekną...
No, dosyć gadania!
Zapraszam jednak do czytania:
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
~~~~~~~~
– GDZIE ONA
JEST!? – wrzasnęła Greta, wchodząc do pokoju Cristie i Lydii. –
Gdzie!?
Szesnastolatka aż
się skuliła ze strachu. Przełożona była czerwona na twarzy, a na
skroni zapulsowała jej zielonkawa żyłka. Teraz cały jej gniew
spadnie na nią, Bogu ducha winną przyjaciółkę uciekinierki.
Niedobrze.
– Nie wiem –
odezwała się cichutko.
– Jak to: nie
wiesz!? Musisz wiedzieć! Już ja was rozszyfrowałam. Knułyście
to, od kiedy dostała list! A mogło być tak pięknie –
westchnęła. – Miała być adoptowana. Miałabym mniej problemów
– nastąpiła dłuższa pauza. Greta próbowała uspokoić oddech.
Nie powinna tak się unosić. Przybrała na powrót maskę
obojętności i chłodnej ignorancji. – No, dobrze. Idź, powiedz
tamtemu małżeństwu o ucieczce. Ja tymczasem wyślę za nią
tropicieli – siliła się na spokojny, lecz wskazujący na
rozdrażnienie ton głosu.
Lydia w duchu
błogosławiła te słowa; pozwalały jej na oddalenie się od Grety.
Pobiegła szerokim korytarzem, nie przejmując się hałasem, jaki
robiła, złapała materiał spódnicy, żeby się o nią nie
potknąć, pokonując po dwa stopnie naraz i, dysząc ciężko,
zatrzymała się przed drzwiami do prywatnego pokoiku przełożonej.
Stała tam chwilę, czekając, aż znów będzie oddychać normalnie
(o ile to możliwe w takich okolicznościach). Poprawiła kołnierzyk
jasnej bluzki, wygładziła sięgającą połowy łydki spódnicę w
czerwono-białą kratkę, zawinęła za ucho niesforny kosmyk
blond włosów. Odetchnęła ciężko i przekręciła mosiężną
gałkę.
Wewnątrz siedziała
dwójka ludzi, zupełnie innych, niż znani jej ,przynajmniej z
widzenia, mieszkańcy Wooden. Ubrani byli w długie szaty w czarnym
kolorze. Ich szerokie rękawy zasłaniały dłonie, ale kaptury
odrzucili do tyłu. Oboje, kobieta i mężczyzna, patrzyli na nią z
mieszaniną zaskoczenia i złości.
– Przepraszam, że
niepokoję – odezwała się. – Ale muszę przekazać ważną
wiadomość... – mężczyzna skinął głową, a dziewczyna
kontynuowała: – Jestem Lydia, przyjaciółka Cristine Keenness,
którą chcieli państwo adoptować. Niestety, co jest dużą
przykrością dla mnie i pani Grety, uciekła. Zniknęła. Nie ma
jej. Tak czy inaczej, ruszają już za nią tropiciele. Znajdą ją,
proszę się o to nie martwić.
Mężczyzna
ponownie skinął głową, co Lydia odebrała jako pozwolenie na
wyjście. Pożegnała się i odeszła. Starannie zamknęła za sobą
drzwi, ale zaraz potem zajrzała w dziurkę od klucza. O ile w jej
obecności dziwne małżeństwo ukrywało emocje, teraz spojrzeli po
sobie z uniesionymi brwiami.
– Keenness? –
zdziwiła się kobieta. – TA Keenness?
– Nie wiem. Jest
tylko jeden sposób by się przekonać...
– Masz na myśli
naszego młodego przyjaciela? – zapytała, w taki sposób
akcentując ostatnie słowo, że Lydia zwątpiła, by naprawdę tak
uważała.
– Dokładnie –
odparł. – Obawiam się, że tylko on cokolwiek tu zdziała. Ale ja
również nie spodziewałem się, że ten stary kocur ją tu ukrył.
Oboje wiedzieliśmy, kim, lub może raczej: czym jest ta dziewczyna,
ale jej nazwisko...
– Cóż, historia
kołem się toczy. Nie przewidzimy każdego szczegółu. Zresztą...
– Poczekaj! –
przerwał jej mężczyzna, wstając. – Ktoś tu chyba...
Reszty Lydia nie
usłyszała, bo uciekła na piętro budynku, w kierunku swojego
pokoju. W jej głowie kłębiły się tysiące myśli. Ci ludzie nie
byli pierwszymi lepszymi kandydatami na rodziców. Wyglądali
przerażająco: ona - zamrażająca jasnobłękitnymi oczami, które w
zestawieniu z białymi włosami dawały niepokojący obraz kobiety
zimnej, nieprzystępnej, jeszcze gorszej od Grety. On - ciemnooki, o
czarnych włosach, z brutalnym błyskiem w oku. Co gorsza,
prawdopodobnie znali Cristie lub jej rodzinę i z pewnością
wspólne wspomnienia Keennessów i tych ludzi nie były przyjemne dla
żadnej ze stron. Zlękniona, wpadła do pokoju, w którym, niestety,
Greta przeglądała szafki dziewcząt.
– Lydio Weay –
odezwała się, stojąc tyłem do dziewczyny. – Co TO jest? –
szybkim ruchem podsunęła jej pod nos jakiś mikroskopijny brud.
– Koci włos –
odezwała się zgodnie z prawdą.
– Czy mogłabym
się dowiedzieć, co on tu robi? – zapytała oschle kobieta.
– Mogłaby pani –
Lydia wzruszyła ramionami. – Ja też chętnie bym się tego
dowiedziała, bo naprawdę nie mam pojęcia. Cristie pewnie głaskała
jakiegoś kota i włos przyczepił się do ubrania. Gdzie leżał? Na
toaletce? W takim razie musiał spaść z jej rękawa.
– No, dobrze –
Greta zignorowała obojętny ton podopiecznej i znudzoną minę, ale
jej blada twarz zaczęła nabierać kolorów. – Więc jak wyjaśnisz
to? – wskazała palcem na blat toaletki, pokryty cieniusieńką
warstewką kurzu.
– Wieczorem
sprzątałam. Rano nie zdążyłam zetrzeć kurzu, więc do tego
czasu...
– Nie to mam na
myśli! – na policzkach Grety pojawiła się odrobina czerwieni, a
raczej różu. Stawała się coraz bardziej zdenerwowana. Dodała
jednak, siląc się na spokój: – Przyjrzyj się.
– Odcisk kociej
łapki.
– Więc? Jak to
wyjaśnisz?
– Nie wyjaśnię.
Ja tu kota nie wpuściłam. Może Cristie, ale to nieistotne, bo
uciekła. A pani nic nie robi, żeby ją znaleźć, tylko sprawdza
czystość w naszym pokoju! A ja zapytam: po co? Po co to robić,
skoro są ważniejsze sprawy?
Cokolwiek
zamierzała, jedno jej się udało. Wszystkie oskarżenia
wypowiedziała z taką pogardą w głosie, z tak dobrze słyszalnym
wyrzutem, że zmiany na twarzy Grety sięgnęły najwyższego już
chyba stadium, do którego nie doprowadził jej nikt wcześniej.
Czerwone policzki zastąpił fiolet, rozlewający się aż po szyję,
a pulsująca żyłka na lewej skroni stały się milionem błękitnych
linii, unoszących się i opadających jak kowalski młot. Oczy
zaczerwieniły się, a ich właścicielka otworzyła je tak szeroko,
że Lydii wydawało się, że zaraz wypadną z orbit.
– Nie tym tonem,
Lydio Weay. Jak ty się zachowujesz? Potrafisz to wytłumaczyć? Jak
śmiałaś odzywać się do mnie w ten sposób? Policzymy się, moja
panno, zapamiętaj moje słowa! Na twoim miejscu nie byłabym tak
pewna siebie – wycedziła, po czym odwróciła się gwałtownie...
… ponieważ,
szczęście w nieszczęściu, w tym właśnie momencie do pokoju
wpadł wychowanek sierocińca, a zarazem jeden z najmłodszych
tropicieli, siedemnastoletni Max. Zaróżowione policzki,
rozwichrzone ciemne włosy i ciężkie dyszenie chłopaka wskazywały
na to, że biegł większość drogi. Potrzebował chwili, żeby
złapać oddech, wyciągnął wskazujący palec w stronę Grety i
Lydii, wpatrujących się w niego, jedna ze złością, druga z ulgą,
ale obie zaciekawione. Tropiciel przełknął ślinę, nabrał
głębokiego oddechu, by w końcu wysapać:
– Idzie... idzie
na wschód.
Na te słowa Lydia
wyskoczyła na korytarz, uciekając przed główną przełożoną,
ale nie tylko. Puściła się biegiem w dół. W pewnym momencie
poślizgnęła się i upadając stłukła sobie kolano, ale nie zwróciła na to uwagi i popędziła dalej. Skoro Cristie poszła na
wschód, nie zdążyła pożegnać się z Tracie! Powie małej, że
dziewczyna uciekła. Dopiero wtedy pójdzie na naukę rachunków.
Lepiej powiedzieć pięciolatce od razu. Kiedy wyszła na podwórze,
dzieci bawiły się na błoniach. Przyjrzawszy im się dobrze,
stwierdziła, że to tej grupy szuka. Nie dojrzała w niej jednak
pomarańczoworudych włosów Trace.
– O nie! –
szepnęła. – Ty też?
Podczas lekcji
rachunków nie mogła usiedzieć na miejscu. Wszyscy zastanawiali
się, dokąd poszła Cristine. Lydia znała odpowiedź: do Highlake.
Tylko czemu poszła na wschód? Dla zmyłki? Ale co dalej? No i teraz
uciekła jeszcze Tracie. Czy znajdzie Cristie? Co, jeśli zostaną
odnalezione? Jej głowę wypełniały pytania, na które nie
potrafiła znaleźć odpowiedzi. Lekcja kartografii przyniosła nowe
wątpliwości. Leśne owoce dojrzewają, ale co gdy ich zabraknie?
Będzie codziennie polowała? Widziała ją już na polowaniach, szło
jej bardzo dobrze, najlepiej. Ale gdy nic nie znajdzie? No i nie ma
swojego łuku! Od Highlake dzielił ją spory kawałek drogi. Czy nie
zabłądzi?... te i inne pytania kłębiły się w jej głowie,
żądając odpowiedzi. Martwiła się też o Tracie, ale w mniejszym
stopniu. Jeśli ma choć trochę oleju w głowie, pójdzie na północ
i się spotkają.
W końcu przyszedł
czas na lekcję łucznictwa. Instruktor poprowadził grupę
szesnasto- i piętnastolatków do składziku na broń i podawał
każdemu odpowiedni łuk. Lydia przyjrzała się miejscu, gdzie
wisiała broń Cristie. Wszystko zniknęło. Łuk, kołczan i noże. Dziewczyna pochwaliła w myślach złodziejski talent
przyjaciółki i ruszyła na strzelnicę.
– Cristine, chodź
mi pomóc! – zawołał instruktor. Ale zamiast ochoczego „Już
idę, sir!” odpowiedziała mu cisza. Trwała chwilę, smutna,
niemal namacalna, a nikt nie miał odwagi jej przerwać. Poza Lydią.
– Proszę pana,
Cristie tu nie ma. Uciekła. Nie słyszał pan? Wszyscy tropiciele
już jej szukają, ale jak dotąd nic z tego.
Mężczyzna
zmarszczył brwi.
– Uciekła?
Cristine? - spytał, lecz nikt nie uraczył go odpowiedzią.
Nauczyciel wykrzyknął z niedowierzaniem: – Niemożliwe! Była
najlepszym łucznikiem, jakiego kiedykolwiek miałem zaszczyt uczyć!
Niemożliwe żeby uciekła... Zmarnować taki talent! – pokręcił
głową, z niedowierzaniem i wykrzyknął: – Skandal!
Cała lekcja minęła
im w rytmie słów niedowierzania nauczyciela i tępych odgłosów
strzał trafiających do tarczy. Co jakiś czas spośród drzew
wschodniego lasu najmłodszy z tropicieli i składał raport każdemu,
kto chciał go słuchać. Lydia chciała, więc na bieżąco
dowiadywała się o postępach przyjaciółki. Radością była dla
niej każda zła wiadomość. Zła dla Grety – nie dla niej. Z
całego serca życzyła przełożonej jak najgorzej, a dziewczynom –
jak najlepiej.
Obiad minął w
gwarze rozmów, większym niż zwykle. Temat? Oczywiście ucieczka
Cristie i Tracie, lecz to starsza budziła większe emocje. Niektórzy
uważali szesnastolatkę za dziwaczkę, która odrzuciła życiową
szansę. Dla zdecydowanej większości była jednak bohaterką,
zdolną przeciwstawić się Grecie. Przed przełożoną drżeli
wszyscy podopieczni placówki. Żyło im się dobrze, nie narzekaliby
na nic, ich egzystencja w sierocińcu przypominałaby nawet ich
rodzinne domy. Gdyby nie jeden czynnik: Greta. Jeśli główna
przełożona miałaby choć odrobinę czułości, matczynej troski
czy choćby ziarenko współczucia dla osieroconych podopiecznych,
byłoby im łatwiej. Ale nie, ona chyba nie posiadała w sobie ani
odrobiny żadnej z tych cech. Lydia przyglądała się jej
ukradkiem, jak siedzi sztywno wyprostowana na krześle, nic nie
jedząc, nie pijąc, nie oddychając chyba. Obserwowała tylko
wychowanków, zacisnąwszy usta w wąską szparkę. Lydii wydało się
to zabawne, przełożona przypominała wtedy jaszczurkę: ciemne włosy
upięte w kok, oczy wpatrujące się drapieżnie w bezbronne dzieci i
te niewidoczne wargi. Niestety, w tym momencie przełożona zwróciła
na nią uwagę, a jej mimowolny uśmieszek potraktowała jako
pogardę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, kobieta zmarszczyła
brwi, zabijając dziewczynę wzrokiem. Blondynka bez trudu wytrzymała
atak. Patrzyła na opiekunkę, jakby była w stanie ją w ten sposób
zabić, co udało jej się w pewnym stopniu. Greta odwróciła
spojrzenie i przez resztę obiadu wpatrywała się w swój talerz.
Mimo gorzkiego smaku porażki i beznadziei, udało jej się nawet coś
przełknąć.
Gdy obiad się
skończył, dzieci rozeszły się. Nie na długo jednak, gdyż za
chwilę siedziały na podłodze w jednej z sal sierocińca. Zwykle
tak robili, kiedy coś się działo. Dzieci przysunęły się jak
najbliżej Lydii, która zajęła miejsce na jednym z niewielu
stolików, jakie tam stały. Niemal trzydzieści par oczu wpatrywało
się w nią wyczekująco. Początkowo próbowała oprzeć się ich
spojrzeniom, odwzajemnić je, czy udawać, że są niewidzialni, ale
nie na wiele się to zdało. W końcu odezwała się, podnosząc ręce
w obronnym geście:
– Ja nic nie
wiem!
– Lydio, musisz
coś wiedzieć! – zaprotestowała któraś z dziewcząt. Lydia
przyjrzała się im i znalazła ją wzrokiem. To była
piętnastoletnia Avon. Lydia już nabierała tchu, by zaprotestować,
gdy przerwał jej siedemnastoletni Max, ten sam który uratował ją
przed gniewem Grety:
– Myślisz, że
którekolwiek z nas pisnęłoby jej choćby słowo? Nie rozumiesz?
Nie wydamy cię, tylko ci pomożemy. Będziemy cię kryć, co nie? –
tropiciel zwrócił się do reszty, a oni pokiwali z zapałem
głowami. – To chyba oczywiste. Wątpię, by ktokolwiek z nas ją
lubił. A to, co tobie się udało z nią zrobić było doprawdy
imponujące! – miał na myśli eksplozję wulkanu Greta. – Z nami
nic ci nie grozi.
Lydia gryzła się
z myślami. Jeśli im nie powie, straci ich przyjaźń i ochronę,
jaką mogą jej zapewnić. Obraziliby się na nią. A gdyby
powiedziała? Nie, nie może tego zrobić! Nie wyda Cristie! Wierzyła
im. Chciała wierzyć, ale pewnych rzeczy nie była w stanie dla nich
zrobić. I podanie szczegółów, jakie znała o ucieczce
przyjaciółki do tych rzeczy należało. Na pewno nie mogą wiedzieć
o pożegnaniu. Wtedy musiałaby wyjaśnić jak niesprawiedliwie,
szorstko i wrednie potraktowała przyjaciółkę ich ostatniej
wspólnej nocy. Nie, nie, nie! Nie może!... ale musi... Podjęła
decyzję.
– Ona tylko
prosiła mnie o chwilę dla siebie, nic więcej. Chciała się
przebrać. Kiedy znów po nią poszłam, już jej nie było.
Powiedziałam Grecie, i wy też się dowiedzieliście. To wszystko –
lawirowała między prawdą a kłamstwem, starając się unikać
drażliwych punktów. Jednak pod wpływem spojrzeń towarzyszy,
dodała prędko: – Nic więcej nie wiem. Proszę, nie naciskajcie!
– A Tracie? Ruda
Tracie? Co z nią? – dopytywała się dziewczyna.
– O niej naprawdę
nic nie wiem! Szłam jej powiedzieć o ucieczce Cristie, ale gdy
zobaczyłam jej grupę, żadnego rudzielca tam nie było!
Przestańcie. Ja naprawdę nic już nie wiem – westchnęła w
myślach. Nie lubiła ich okłamywać.
– No, dobrze.
Powiedzmy, że ci wierzymy – odezwała się Avon. Choć wstała z
założonymi rękami, roztaczając wokół siebie aurę autorytetu,
poszukała wzrokiem potwierdzenia u tropiciela, co zepsuło cały
efekt. Siedemnastolatek skinął głową, więc ciągnęła dalej: –
Oczywiście wszyscy wiemy, że było inaczej, ale skoro nie chcesz
powiedzieć, to trudno.
– Ugh! Tak wam na
tym zależy!? Świetnie! – szesnastolatka wybuchła. – Cristie
uciekła do wuja, a Trace prawdopodobnie poszła za nią! Tylko skąd
jej się wziął wschód? Myślałam, że jej wujek mieszka na
północy...
– Chciała zmylić
pogoń – mruknął Max, nagle rozumiejąc.
– Co? Jak to?
Skąd to wiesz? – dopytywała się Lydia.
– Na wschód
prowadzi bardzo wyraźny ślad. Gdyby to był ktokolwiek inny,
stwierdziłbym, że to nic, nad czym warto byłoby się zastanowić.
Ale my mówimy o Cristine: najlepszej łuczniczce i łowczyni, jaka
kiedykolwiek żyła w Wooden. Ona nigdy nie zostawiała śladów, jeśli
już, to ledwo zauważalne. Przyglądałem się jej tropom. Nawet, gdy
biegnie, stara się być nie do wychwycenia. Tym razem postanowiła
prowadzić nas jak dzieci za rączkę i z pewnością ma w tym swój
cel.
– Ślad się
urywa – wtrąciła któraś dziewczynka. – Jakąś milę stąd.
Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Będą teraz błądzić
wokół tego miejsca, kręcić się w kółko, a i tak nie przyniesie
to rezultatów. Nie znajdą jej już. Podsłuchałam tropicieli –
dodała, widząc zaskoczone twarze przyjaciół. Max skinął głową
i ciągnął:
– Cristine sobie
poradzi. Jakimś cudem jej broń „zniknęła” ze składziku. Tam
nie ma śladów jej obecności, zresztą i tak zatarły je grupy,
które miały samoobronę i sztuki walki. Ta dziewczyna umie polować,
nikt temu nie zaprzeczy. Sam widziałem, jak położyła niejedno
zwierzę – dodał chłopak, wstając. – Powinniśmy się martwić
o Tracie. Niewiele maluchów jest tak sprytne jak ona, ale to wciąż
małe dziecko. Ma pięć lat! Jeśli szybko nie spotka się z
Cristie, jej szanse na przetrwanie kilku dni w lesie są jak... –
Max nie liczył najlepiej. Z rachunków był raczej kiepski. – Jej
szanse są baardzo małe. Zostanie złapana albo zgubi się. Sam nie
wiem, co gorsze. Powinniśmy im pomóc. Musimy podjąć skryte, acz
zdecydowane działania, umożliwiające dziewczynom spokojną
ucieczkę. Wiecie, o co mi chodzi. Konie tropicieli już czują zew
wolności. Lisy znajdują niedomknięte kurniki. Wycieczki błądzą
i zacierają ślady. Wszystko dzieje się przypadkowo. Nikt nic nie
wie. Nie ma żadnych śladów. Zrozumieliście? – odpowiedziały mu
tajemnicze uśmiechy i potakiwanie głowami. – Lydio. Musimy
zdenerwować Gretę tak, by zwróciła uwagę na nas. Niech ucieczka
zejdzie na dalszy plan.
– Max, to nic
przyjemnego, uwierz mi.
– Lydia stała
się nową rekordzistką – oznajmił tropiciel. – Doprowadziła
jędzę do stanu wrzenia. Gdybyście to widzieli! Ona była cała
fioletowa! A te jej żyłki! Mówię wam, samo pojawienie się Lydii
w zasięgu wzroku doprowadzi ją do wściekłości.
– Przestań!
Wiesz, jak ja się czułam? Myślałam, że umrę ze strachu! Gdybyś
wtedy nie wszedł, nie siedzielibyście tutaj, tylko kopalibyście mój
grób. A i tak nie byłoby co grzebać, bo rozerwałaby mnie na
strzępy. Dziękuję ci, Max, że mnie uratowałeś – złość
dziewczyny minęła, uśmiechnęła się do chłopaka.
Słuchała go
dalej. Ona i reszta zebranych. Na koniec spotkania przydzielone było
każde zadanie, a najmniejsze szczegóły - dopracowane. Rozchodzili
się powoli, każdy na swoje stanowisko. Doskonale wiedzieli, co mają
robić. Kiedy słońce znajdzie się na szerokość trzech palców
nad zachodnim lasem, rozpocznie się godzina „W”. „W” jak
wojna, którą sierociniec wypowiedział Grecie. Wtedy rozpoczną
przedstawienie.
~~~~~~~~
~Dizzy
Witam :)
OdpowiedzUsuńZostałyście nominowane przeze mnie do LIEBSTER BLOG AWARD.:)
Więcej info u mnie :)
---------> http://obliviate-dramione.blogspot.com/2014/07/liebster-blog-award.html