środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 6

~~~~~~~~
Witajcie, witajcie, witajcie!!
Dłuuugo mnie nie było. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę przerwę. No, ale do rzeczy! Niepotrzebnie tyle czasu poświęciłam na pisanie, żeby teraz nic o tym nie powiedzieć, a wy za długo czekaliście, żeby się do was nie odezwać!
Postanowiłyśmy cofnąć się odrobinę w czasie i przestrzeni. Tak, tak, pewnie już się domyśliliście. Wracamy teraz do sierocińca, gdzie wciąż jest Lydia i reszta dzieciaków. Nie moglibyśmy ich zostawić samych sobie, prawda? A dziewczyny i Davon chwilkę poczekają. Nie uciekną...
No, dosyć gadania! Zapraszam jednak do czytania:
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
~~~~~~~~
– GDZIE ONA JEST!? – wrzasnęła Greta, wchodząc do pokoju Cristie i Lydii. – Gdzie!?
Szesnastolatka aż się skuliła ze strachu. Przełożona była czerwona na twarzy, a na skroni zapulsowała jej zielonkawa żyłka. Teraz cały jej gniew spadnie na nią, Bogu ducha winną przyjaciółkę uciekinierki. Niedobrze.
– Nie wiem – odezwała się cichutko.
– Jak to: nie wiesz!? Musisz wiedzieć! Już ja was rozszyfrowałam. Knułyście to, od kiedy dostała list! A mogło być tak pięknie – westchnęła. – Miała być adoptowana. Miałabym mniej problemów – nastąpiła dłuższa pauza. Greta próbowała uspokoić oddech. Nie powinna tak się unosić. Przybrała na powrót maskę obojętności i chłodnej ignorancji. – No, dobrze. Idź, powiedz tamtemu małżeństwu o ucieczce. Ja tymczasem wyślę za nią tropicieli – siliła się na spokojny, lecz wskazujący na rozdrażnienie ton głosu.
Lydia w duchu błogosławiła te słowa; pozwalały jej na oddalenie się od Grety. Pobiegła szerokim korytarzem, nie przejmując się hałasem, jaki robiła, złapała materiał spódnicy, żeby się o nią nie potknąć, pokonując po dwa stopnie naraz i, dysząc ciężko, zatrzymała się przed drzwiami do prywatnego pokoiku przełożonej. Stała tam chwilę, czekając, aż znów będzie oddychać normalnie (o ile to możliwe w takich okolicznościach). Poprawiła kołnierzyk jasnej bluzki, wygładziła sięgającą połowy łydki spódnicę w czerwono-białą kratkę, zawinęła za ucho niesforny kosmyk blond włosów. Odetchnęła ciężko i przekręciła mosiężną gałkę.
Wewnątrz siedziała dwójka ludzi, zupełnie innych, niż znani jej ,przynajmniej z widzenia, mieszkańcy Wooden. Ubrani byli w długie szaty w czarnym kolorze. Ich szerokie rękawy zasłaniały dłonie, ale kaptury odrzucili do tyłu. Oboje, kobieta i mężczyzna, patrzyli na nią z mieszaniną zaskoczenia i złości.
– Przepraszam, że niepokoję – odezwała się. – Ale muszę przekazać ważną wiadomość... – mężczyzna skinął głową, a dziewczyna kontynuowała: – Jestem Lydia, przyjaciółka Cristine Keenness, którą chcieli państwo adoptować. Niestety, co jest dużą przykrością dla mnie i pani Grety, uciekła. Zniknęła. Nie ma jej. Tak czy inaczej, ruszają już za nią tropiciele. Znajdą ją, proszę się o to nie martwić.
Mężczyzna ponownie skinął głową, co Lydia odebrała jako pozwolenie na wyjście. Pożegnała się i odeszła. Starannie zamknęła za sobą drzwi, ale zaraz potem zajrzała w dziurkę od klucza. O ile w jej obecności dziwne małżeństwo ukrywało emocje, teraz spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.
– Keenness? – zdziwiła się kobieta. – TA Keenness?
– Nie wiem. Jest tylko jeden sposób by się przekonać...
– Masz na myśli naszego młodego przyjaciela? – zapytała, w taki sposób akcentując ostatnie słowo, że Lydia zwątpiła, by naprawdę tak uważała.
– Dokładnie – odparł. – Obawiam się, że tylko on cokolwiek tu zdziała. Ale ja również nie spodziewałem się, że ten stary kocur ją tu ukrył. Oboje wiedzieliśmy, kim, lub może raczej: czym jest ta dziewczyna, ale jej nazwisko...
– Cóż, historia kołem się toczy. Nie przewidzimy każdego szczegółu. Zresztą...
– Poczekaj! – przerwał jej mężczyzna, wstając. – Ktoś tu chyba...
Reszty Lydia nie usłyszała, bo uciekła na piętro budynku, w kierunku swojego pokoju. W jej głowie kłębiły się tysiące myśli. Ci ludzie nie byli pierwszymi lepszymi kandydatami na rodziców. Wyglądali przerażająco: ona - zamrażająca jasnobłękitnymi oczami, które w zestawieniu z białymi włosami dawały niepokojący obraz kobiety zimnej, nieprzystępnej, jeszcze gorszej od Grety. On - ciemnooki, o czarnych włosach, z brutalnym błyskiem w oku. Co gorsza, prawdopodobnie znali Cristie lub jej rodzinę i z pewnością wspólne wspomnienia Keennessów i tych ludzi nie były przyjemne dla żadnej ze stron. Zlękniona, wpadła do pokoju, w którym, niestety, Greta przeglądała szafki dziewcząt.
– Lydio Weay – odezwała się, stojąc tyłem do dziewczyny. – Co TO jest? – szybkim ruchem podsunęła jej pod nos jakiś mikroskopijny brud.
– Koci włos – odezwała się zgodnie z prawdą.
– Czy mogłabym się dowiedzieć, co on tu robi? – zapytała oschle kobieta.
– Mogłaby pani – Lydia wzruszyła ramionami. – Ja też chętnie bym się tego dowiedziała, bo naprawdę nie mam pojęcia. Cristie pewnie głaskała jakiegoś kota i włos przyczepił się do ubrania. Gdzie leżał? Na toaletce? W takim razie musiał spaść z jej rękawa.
– No, dobrze – Greta zignorowała obojętny ton podopiecznej i znudzoną minę, ale jej blada twarz zaczęła nabierać kolorów. – Więc jak wyjaśnisz to? – wskazała palcem na blat toaletki, pokryty cieniusieńką warstewką kurzu.
– Wieczorem sprzątałam. Rano nie zdążyłam zetrzeć kurzu, więc do tego czasu...
– Nie to mam na myśli! – na policzkach Grety pojawiła się odrobina czerwieni, a raczej różu. Stawała się coraz bardziej zdenerwowana. Dodała jednak, siląc się na spokój: – Przyjrzyj się.
– Odcisk kociej łapki.
– Więc? Jak to wyjaśnisz?
– Nie wyjaśnię. Ja tu kota nie wpuściłam. Może Cristie, ale to nieistotne, bo uciekła. A pani nic nie robi, żeby ją znaleźć, tylko sprawdza czystość w naszym pokoju! A ja zapytam: po co? Po co to robić, skoro są ważniejsze sprawy?
Cokolwiek zamierzała, jedno jej się udało. Wszystkie oskarżenia wypowiedziała z taką pogardą w głosie, z tak dobrze słyszalnym wyrzutem, że zmiany na twarzy Grety sięgnęły najwyższego już chyba stadium, do którego nie doprowadził jej nikt wcześniej. Czerwone policzki zastąpił fiolet, rozlewający się aż po szyję, a pulsująca żyłka na lewej skroni stały się milionem błękitnych linii, unoszących się i opadających jak kowalski młot. Oczy zaczerwieniły się, a ich właścicielka otworzyła je tak szeroko, że Lydii wydawało się, że zaraz wypadną z orbit.
– Nie tym tonem, Lydio Weay. Jak ty się zachowujesz? Potrafisz to wytłumaczyć? Jak śmiałaś odzywać się do mnie w ten sposób? Policzymy się, moja panno, zapamiętaj moje słowa! Na twoim miejscu nie byłabym tak pewna siebie – wycedziła, po czym odwróciła się gwałtownie...
… ponieważ, szczęście w nieszczęściu, w tym właśnie momencie do pokoju wpadł wychowanek sierocińca, a zarazem jeden z najmłodszych tropicieli, siedemnastoletni Max. Zaróżowione policzki, rozwichrzone ciemne włosy i ciężkie dyszenie chłopaka wskazywały na to, że biegł większość drogi. Potrzebował chwili, żeby złapać oddech, wyciągnął wskazujący palec w stronę Grety i Lydii, wpatrujących się w niego, jedna ze złością, druga z ulgą, ale obie zaciekawione. Tropiciel przełknął ślinę, nabrał głębokiego oddechu, by w końcu wysapać:
– Idzie... idzie na wschód.
Na te słowa Lydia wyskoczyła na korytarz, uciekając przed główną przełożoną, ale nie tylko. Puściła się biegiem w dół. W pewnym momencie poślizgnęła się i upadając stłukła sobie kolano, ale nie zwróciła na to uwagi i popędziła dalej. Skoro Cristie poszła na wschód, nie zdążyła pożegnać się z Tracie! Powie małej, że dziewczyna uciekła. Dopiero wtedy pójdzie na naukę rachunków. Lepiej powiedzieć pięciolatce od razu. Kiedy wyszła na podwórze, dzieci bawiły się na błoniach. Przyjrzawszy im się dobrze, stwierdziła, że to tej grupy szuka. Nie dojrzała w niej jednak pomarańczoworudych włosów Trace.
– O nie! – szepnęła. – Ty też?
Podczas lekcji rachunków nie mogła usiedzieć na miejscu. Wszyscy zastanawiali się, dokąd poszła Cristine. Lydia znała odpowiedź: do Highlake. Tylko czemu poszła na wschód? Dla zmyłki? Ale co dalej? No i teraz uciekła jeszcze Tracie. Czy znajdzie Cristie? Co, jeśli zostaną odnalezione? Jej głowę wypełniały pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Lekcja kartografii przyniosła nowe wątpliwości. Leśne owoce dojrzewają, ale co gdy ich zabraknie? Będzie codziennie polowała? Widziała ją już na polowaniach, szło jej bardzo dobrze, najlepiej. Ale gdy nic nie znajdzie? No i nie ma swojego łuku! Od Highlake dzielił ją spory kawałek drogi. Czy nie zabłądzi?... te i inne pytania kłębiły się w jej głowie, żądając odpowiedzi. Martwiła się też o Tracie, ale w mniejszym stopniu. Jeśli ma choć trochę oleju w głowie, pójdzie na północ i się spotkają.
W końcu przyszedł czas na lekcję łucznictwa. Instruktor poprowadził grupę szesnasto- i piętnastolatków do składziku na broń i podawał każdemu odpowiedni łuk. Lydia przyjrzała się miejscu, gdzie wisiała broń Cristie. Wszystko zniknęło. Łuk, kołczan i noże. Dziewczyna pochwaliła w myślach złodziejski talent przyjaciółki i ruszyła na strzelnicę.
– Cristine, chodź mi pomóc! – zawołał instruktor. Ale zamiast ochoczego „Już idę, sir!” odpowiedziała mu cisza. Trwała chwilę, smutna, niemal namacalna, a nikt nie miał odwagi jej przerwać. Poza Lydią.
– Proszę pana, Cristie tu nie ma. Uciekła. Nie słyszał pan? Wszyscy tropiciele już jej szukają, ale jak dotąd nic z tego.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Uciekła? Cristine? - spytał, lecz nikt nie uraczył go odpowiedzią. Nauczyciel wykrzyknął z niedowierzaniem: – Niemożliwe! Była najlepszym łucznikiem, jakiego kiedykolwiek miałem zaszczyt uczyć! Niemożliwe żeby uciekła... Zmarnować taki talent! – pokręcił głową, z niedowierzaniem i wykrzyknął: – Skandal!
Cała lekcja minęła im w rytmie słów niedowierzania nauczyciela i tępych odgłosów strzał trafiających do tarczy. Co jakiś czas spośród drzew wschodniego lasu najmłodszy z tropicieli i składał raport każdemu, kto chciał go słuchać. Lydia chciała, więc na bieżąco dowiadywała się o postępach przyjaciółki. Radością była dla niej każda zła wiadomość. Zła dla Grety – nie dla niej. Z całego serca życzyła przełożonej jak najgorzej, a dziewczynom – jak najlepiej.
Obiad minął w gwarze rozmów, większym niż zwykle. Temat? Oczywiście ucieczka Cristie i Tracie, lecz to starsza budziła większe emocje. Niektórzy uważali szesnastolatkę za dziwaczkę, która odrzuciła życiową szansę. Dla zdecydowanej większości była jednak bohaterką, zdolną przeciwstawić się Grecie. Przed przełożoną drżeli wszyscy podopieczni placówki. Żyło im się dobrze, nie narzekaliby na nic, ich egzystencja w sierocińcu przypominałaby nawet ich rodzinne domy. Gdyby nie jeden czynnik: Greta. Jeśli główna przełożona miałaby choć odrobinę czułości, matczynej troski czy choćby ziarenko współczucia dla osieroconych podopiecznych, byłoby im łatwiej. Ale nie, ona chyba nie posiadała w sobie ani odrobiny żadnej z tych cech. Lydia przyglądała się jej ukradkiem, jak siedzi sztywno wyprostowana na krześle, nic nie jedząc, nie pijąc, nie oddychając chyba. Obserwowała tylko wychowanków, zacisnąwszy usta w wąską szparkę. Lydii wydało się to zabawne, przełożona przypominała wtedy jaszczurkę: ciemne włosy upięte w kok, oczy wpatrujące się drapieżnie w bezbronne dzieci i te niewidoczne wargi. Niestety, w tym momencie przełożona zwróciła na nią uwagę, a jej mimowolny uśmieszek potraktowała jako pogardę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, kobieta zmarszczyła brwi, zabijając dziewczynę wzrokiem. Blondynka bez trudu wytrzymała atak. Patrzyła na opiekunkę, jakby była w stanie ją w ten sposób zabić, co udało jej się w pewnym stopniu. Greta odwróciła spojrzenie i przez resztę obiadu wpatrywała się w swój talerz. Mimo gorzkiego smaku porażki i beznadziei, udało jej się nawet coś przełknąć.
Gdy obiad się skończył, dzieci rozeszły się. Nie na długo jednak, gdyż za chwilę siedziały na podłodze w jednej z sal sierocińca. Zwykle tak robili, kiedy coś się działo. Dzieci przysunęły się jak najbliżej Lydii, która zajęła miejsce na jednym z niewielu stolików, jakie tam stały. Niemal trzydzieści par oczu wpatrywało się w nią wyczekująco. Początkowo próbowała oprzeć się ich spojrzeniom, odwzajemnić je, czy udawać, że są niewidzialni, ale nie na wiele się to zdało. W końcu odezwała się, podnosząc ręce w obronnym geście:
– Ja nic nie wiem!
– Lydio, musisz coś wiedzieć! – zaprotestowała któraś z dziewcząt. Lydia przyjrzała się im i znalazła ją wzrokiem. To była piętnastoletnia Avon. Lydia już nabierała tchu, by zaprotestować, gdy przerwał jej siedemnastoletni Max, ten sam który uratował ją przed gniewem Grety:
– Myślisz, że którekolwiek z nas pisnęłoby jej choćby słowo? Nie rozumiesz? Nie wydamy cię, tylko ci pomożemy. Będziemy cię kryć, co nie? – tropiciel zwrócił się do reszty, a oni pokiwali z zapałem głowami. – To chyba oczywiste. Wątpię, by ktokolwiek z nas ją lubił. A to, co tobie się udało z nią zrobić było doprawdy imponujące! – miał na myśli eksplozję wulkanu Greta. – Z nami nic ci nie grozi.
Lydia gryzła się z myślami. Jeśli im nie powie, straci ich przyjaźń i ochronę, jaką mogą jej zapewnić. Obraziliby się na nią. A gdyby powiedziała? Nie, nie może tego zrobić! Nie wyda Cristie! Wierzyła im. Chciała wierzyć, ale pewnych rzeczy nie była w stanie dla nich zrobić. I podanie szczegółów, jakie znała o ucieczce przyjaciółki do tych rzeczy należało. Na pewno nie mogą wiedzieć o pożegnaniu. Wtedy musiałaby wyjaśnić jak niesprawiedliwie, szorstko i wrednie potraktowała przyjaciółkę ich ostatniej wspólnej nocy. Nie, nie, nie! Nie może!... ale musi... Podjęła decyzję.
– Ona tylko prosiła mnie o chwilę dla siebie, nic więcej. Chciała się przebrać. Kiedy znów po nią poszłam, już jej nie było. Powiedziałam Grecie, i wy też się dowiedzieliście. To wszystko – lawirowała między prawdą a kłamstwem, starając się unikać drażliwych punktów. Jednak pod wpływem spojrzeń towarzyszy, dodała prędko: – Nic więcej nie wiem. Proszę, nie naciskajcie!
– A Tracie? Ruda Tracie? Co z nią? – dopytywała się dziewczyna.
– O niej naprawdę nic nie wiem! Szłam jej powiedzieć o ucieczce Cristie, ale gdy zobaczyłam jej grupę, żadnego rudzielca tam nie było! Przestańcie. Ja naprawdę nic już nie wiem – westchnęła w myślach. Nie lubiła ich okłamywać.
– No, dobrze. Powiedzmy, że ci wierzymy – odezwała się Avon. Choć wstała z założonymi rękami, roztaczając wokół siebie aurę autorytetu, poszukała wzrokiem potwierdzenia u tropiciela, co zepsuło cały efekt. Siedemnastolatek skinął głową, więc ciągnęła dalej: – Oczywiście wszyscy wiemy, że było inaczej, ale skoro nie chcesz powiedzieć, to trudno.
– Ugh! Tak wam na tym zależy!? Świetnie! – szesnastolatka wybuchła. – Cristie uciekła do wuja, a Trace prawdopodobnie poszła za nią! Tylko skąd jej się wziął wschód? Myślałam, że jej wujek mieszka na północy...
– Chciała zmylić pogoń – mruknął Max, nagle rozumiejąc.
– Co? Jak to? Skąd to wiesz? – dopytywała się Lydia.
– Na wschód prowadzi bardzo wyraźny ślad. Gdyby to był ktokolwiek inny, stwierdziłbym, że to nic, nad czym warto byłoby się zastanowić. Ale my mówimy o Cristine: najlepszej łuczniczce i łowczyni, jaka kiedykolwiek żyła w Wooden. Ona nigdy nie zostawiała śladów, jeśli już, to ledwo zauważalne. Przyglądałem się jej tropom. Nawet, gdy biegnie, stara się być nie do wychwycenia. Tym razem postanowiła prowadzić nas jak dzieci za rączkę i z pewnością ma w tym swój cel.
– Ślad się urywa – wtrąciła któraś dziewczynka. – Jakąś milę stąd. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Będą teraz błądzić wokół tego miejsca, kręcić się w kółko, a i tak nie przyniesie to rezultatów. Nie znajdą jej już. Podsłuchałam tropicieli – dodała, widząc zaskoczone twarze przyjaciół. Max skinął głową i ciągnął:
– Cristine sobie poradzi. Jakimś cudem jej broń „zniknęła” ze składziku. Tam nie ma śladów jej obecności, zresztą i tak zatarły je grupy, które miały samoobronę i sztuki walki. Ta dziewczyna umie polować, nikt temu nie zaprzeczy. Sam widziałem, jak położyła niejedno zwierzę – dodał chłopak, wstając. – Powinniśmy się martwić o Tracie. Niewiele maluchów jest tak sprytne jak ona, ale to wciąż małe dziecko. Ma pięć lat! Jeśli szybko nie spotka się z Cristie, jej szanse na przetrwanie kilku dni w lesie są jak... – Max nie liczył najlepiej. Z rachunków był raczej kiepski. – Jej szanse są baardzo małe. Zostanie złapana albo zgubi się. Sam nie wiem, co gorsze. Powinniśmy im pomóc. Musimy podjąć skryte, acz zdecydowane działania, umożliwiające dziewczynom spokojną ucieczkę. Wiecie, o co mi chodzi. Konie tropicieli już czują zew wolności. Lisy znajdują niedomknięte kurniki. Wycieczki błądzą i zacierają ślady. Wszystko dzieje się przypadkowo. Nikt nic nie wie. Nie ma żadnych śladów. Zrozumieliście? – odpowiedziały mu tajemnicze uśmiechy i potakiwanie głowami. – Lydio. Musimy zdenerwować Gretę tak, by zwróciła uwagę na nas. Niech ucieczka zejdzie na dalszy plan.
– Max, to nic przyjemnego, uwierz mi.
– Lydia stała się nową rekordzistką – oznajmił tropiciel. – Doprowadziła jędzę do stanu wrzenia. Gdybyście to widzieli! Ona była cała fioletowa! A te jej żyłki! Mówię wam, samo pojawienie się Lydii w zasięgu wzroku doprowadzi ją do wściekłości.
– Przestań! Wiesz, jak ja się czułam? Myślałam, że umrę ze strachu! Gdybyś wtedy nie wszedł, nie siedzielibyście tutaj, tylko kopalibyście mój grób. A i tak nie byłoby co grzebać, bo rozerwałaby mnie na strzępy. Dziękuję ci, Max, że mnie uratowałeś – złość dziewczyny minęła, uśmiechnęła się do chłopaka.
Słuchała go dalej. Ona i reszta zebranych. Na koniec spotkania przydzielone było każde zadanie, a najmniejsze szczegóły - dopracowane. Rozchodzili się powoli, każdy na swoje stanowisko. Doskonale wiedzieli, co mają robić. Kiedy słońce znajdzie się na szerokość trzech palców nad zachodnim lasem, rozpocznie się godzina „W”. „W” jak wojna, którą sierociniec wypowiedział Grecie. Wtedy rozpoczną przedstawienie.

~~~~~~~~
~Dizzy

1 komentarz:

  1. Witam :)
    Zostałyście nominowane przeze mnie do LIEBSTER BLOG AWARD.:)
    Więcej info u mnie :)
    ---------> http://obliviate-dramione.blogspot.com/2014/07/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń