*** 1 ***
Cristine obudziły
zapachy. Usłyszała brzdęk metalowego wiaderka stawianego na
kamiennej posadzce w kuchni, trzy piętra niżej. Czuła, że jest to
mleko dopiero co wydojonej krowy Moo. BRZDĘK! Drugie wiaderko, od
kozy Every.
Lydia jeszcze spała;
dopiero się szarzyło. Ona nie słyszała niczego tak wyraźnie, jak
Cristie. Jej węchowi również wiele brakowało do przyjaciółki.
Tymczasem słońce pojawiło się na horyzoncie. Kolejny dzień do
skreślenia. Jeszcze tylko rok, sześć miesięcy i dwadzieścia dni,
a zobaczy wuja.
Postanowiła, że już
się ubierze i uczesze. Wkrótce po sierocińcu przejdzie Agatha,
dzwoniąc dzwonkiem na pobudkę. Założyła więc zwykłą sukienkę
w ulubionym kolorze – zielonym, po czym podeszła do małej
toaletki. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Zastanawiała
się chwilę, jak się uczesać, by zakryć lekko spiczaste końcówki
uszu. Ostatecznie splotła ciemnobrązowe, lekko falujące włosy w
luźny warkocz i związała – a jakże – zieloną wstążką.
Dlaczego tak lubiła ten kolor w każdym odcieniu? Może dlatego, że
miała piękne, zielone oczy w kształcie migdałów, o żywym,
inteligentnym spojrzeniu. Jej źrenice miały nietypowy kształt,
przypominały kocie. Na ustach dziewczyny niemal zawsze gościł
uśmiech. Teraz również, mimo że dopiero co wstała.
DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ!!!
Agatha dobrze spełniała
swój obowiązek wyciągania sierot z łóżek. Ba, umarłego by
obudziła tym dzwonieniem.
Szybko wyszła z pokoju,
który dzieliła z Lydią, i zeszła na dół. Jej kroki odbijały
się echem od ścian kamiennego budynku. Nawiasem mówiąc, Dom
Dzieci Osieroconych w Wooden był jednym z niewielu budynków w tej
miejscowości, które nie zostały zbudowane z drewna. Mimo że Cristine stawiała
lekkie kroki, a jej stopy obute były w buciki z cienkiej skóty,
doskonale słyszała własne kroki. Nie rozumiała, czemu samo
przejście Agathy po przestronnym korytarzu nie budzi innych sierot.
Ona słyszała nawet myszy w dziurze, jak skrobią i stąpają.
Jadalnia mieściła się
tuż koło kuchni. W przejściu pomiędzy nimi zwykle stała kucharka
Candie z garnkiem, teraz pełnym owsianki. Obok niej wznosił się
stos misek, czekających na wypełnienie ciepłą zupą mleczną. W
jadalni stały stoły ustawione w U. Przy dwóch ramionach litery
siadały dzieci, których było około trzech i pół tuzina, zaś
jej podstawę zajmowała główna przełożona i podwładni
pracownicy Domu. Teraz jednak nikogo tam nie było. Candie i jej
pomocnicy krzątali się w kuchni, do której nie wolno wchodzić
innym.
- Witaj, Cristine –
usłyszała za swoimi plecami.
- Dzień dobry, panno
Candie – dygnęła. Wiedziała, że się to opłaca. Dzięki jej
nienagannym manierom kucharka bardzo ją lubiła i często pozwalała
jej gotować w swojej kuchni. Na dodatek nierzadko częstowała
dziewczynę jeszcze ciepłymi ciasteczkami, z których to słynęła
we wszystkich okolicznych wioskach i miasteczkach. - Dziś na
śniadanie będzie owsianka?
- Tak. Skąd wiesz?
- Tylko owsianka tak
pięknie pachnie. No, może z wyjątkiem bułeczek, które jedliśmy
wczoraj – to było szczere. Naprawdę uwielbiała owsiankę. -
Pomóc pani? Mogę zetrzeć stoły, położyć obrusy...
- Jeśli możesz.
Wiesz, gdzie są.
Zrobiła, jak
proponowała, dodatkowo rozłożyła łyżki. Skończyła akurat
wtedy, kiedy przyszła pierwsza grupa dzieci. Ustawiły się w
kolejce po owsiankę i zajęły swoje miejsca. Czekali, aż wszyscy
usiądą, a główna przełożona, Greta, powie "smacznego".
Zjedli wśród gwaru
rozmów, nieodłącznego towarzysza posiłków. Pomocnicy Candie
zabierali miski tych, którzy już skończyli, by je umyć.
Podopieczni już-już mieli wstać i rozejść się do pokojów po
rzeczy potrzebne do nauki, jednak Greta powstrzymała ich ruchem ręki
i sama wstała.
- Chcę wam coś
powiedzieć – oznajmiła. - Jedno z was zostanie dziś adoptowane
– nikt nie odważył się choćby pisnąć podczas przemowy
przełożonej, ponieważ groziło to nieprzyjemnymi pracami, jednak
niewiele brakowało. - Tą szczęśliwą osobą jest... Cristine Keenness!
CO!? Wuj szybciej po nią
przyjechał? Przecież w ostatnim liście...
- Adoptować chce cię
małżeństwo z Caufield, na południu stąd.
Wuj nie był żonaty,
poza tym mieszkał w Highlake, mieście w północnych górach. To na
pewno nie on!
- Teraz wrócisz do
pokoju, ubierzesz się odświętnie i za pół godziny stawisz się
w gabinetu rozmów. Możecie odejść.
Cristie wiedziała, że
każde dziecko na nią patrzy. Z zazdrością. Wszyscy tutaj czekali
na adopcję lub osiemnasty rok życia. Ona dostała bilet na wyjście
stąd, lecz go nie chciała. Musi czekać na wuja!
/Dizzy