czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 1


*** 1 ***

Cristine obudziły zapachy. Usłyszała brzdęk metalowego wiaderka stawianego na kamiennej posadzce w kuchni, trzy piętra niżej. Czuła, że jest to mleko dopiero co wydojonej krowy Moo. BRZDĘK! Drugie wiaderko, od kozy Every.
Lydia jeszcze spała; dopiero się szarzyło. Ona nie słyszała niczego tak wyraźnie, jak Cristie. Jej węchowi również wiele brakowało do przyjaciółki. Tymczasem słońce pojawiło się na horyzoncie. Kolejny dzień do skreślenia. Jeszcze tylko rok, sześć miesięcy i dwadzieścia dni, a zobaczy wuja.
Postanowiła, że już się ubierze i uczesze. Wkrótce po sierocińcu przejdzie Agatha, dzwoniąc dzwonkiem na pobudkę. Założyła więc zwykłą sukienkę w ulubionym kolorze – zielonym, po czym podeszła do małej toaletki. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Zastanawiała się chwilę, jak się uczesać, by zakryć lekko spiczaste końcówki uszu. Ostatecznie splotła ciemnobrązowe, lekko falujące włosy w luźny warkocz i związała – a jakże – zieloną wstążką. Dlaczego tak lubiła ten kolor w każdym odcieniu? Może dlatego, że miała piękne, zielone oczy w kształcie migdałów, o żywym, inteligentnym spojrzeniu. Jej źrenice miały nietypowy kształt, przypominały kocie. Na ustach dziewczyny niemal zawsze gościł uśmiech. Teraz również, mimo że dopiero co wstała.
DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ!!!
Agatha dobrze spełniała swój obowiązek wyciągania sierot z łóżek. Ba, umarłego by obudziła tym dzwonieniem.
Szybko wyszła z pokoju, który dzieliła z Lydią, i zeszła na dół. Jej kroki odbijały się echem od ścian kamiennego budynku. Nawiasem mówiąc, Dom Dzieci Osieroconych w Wooden był jednym z niewielu budynków w tej miejscowości, które nie zostały zbudowane z drewna. Mimo że Cristine stawiała lekkie kroki, a jej stopy obute były w buciki z cienkiej skóty, doskonale słyszała własne kroki. Nie rozumiała, czemu samo przejście Agathy po przestronnym korytarzu nie budzi innych sierot. Ona słyszała nawet myszy w dziurze, jak skrobią i stąpają.
Jadalnia mieściła się tuż koło kuchni. W przejściu pomiędzy nimi zwykle stała kucharka Candie z garnkiem, teraz pełnym owsianki. Obok niej wznosił się stos misek, czekających na wypełnienie ciepłą zupą mleczną. W jadalni stały stoły ustawione w U. Przy dwóch ramionach litery siadały dzieci, których było około trzech i pół tuzina, zaś jej podstawę zajmowała główna przełożona i podwładni pracownicy Domu. Teraz jednak nikogo tam nie było. Candie i jej pomocnicy krzątali się w kuchni, do której nie wolno wchodzić innym.
 - Witaj, Cristine – usłyszała za swoimi plecami.
 - Dzień dobry, panno Candie – dygnęła. Wiedziała, że się to opłaca. Dzięki jej nienagannym manierom kucharka bardzo ją lubiła i często pozwalała jej gotować w swojej kuchni. Na dodatek nierzadko częstowała dziewczynę jeszcze ciepłymi ciasteczkami, z których to słynęła we wszystkich okolicznych wioskach i miasteczkach. - Dziś na śniadanie będzie owsianka?
 - Tak. Skąd wiesz?
 - Tylko owsianka tak pięknie pachnie. No, może z wyjątkiem bułeczek, które jedliśmy wczoraj – to było szczere. Naprawdę uwielbiała owsiankę. - Pomóc pani? Mogę zetrzeć stoły, położyć obrusy...
 - Jeśli możesz. Wiesz, gdzie są.
Zrobiła, jak proponowała, dodatkowo rozłożyła łyżki. Skończyła akurat wtedy, kiedy przyszła pierwsza grupa dzieci. Ustawiły się w kolejce po owsiankę i zajęły swoje miejsca. Czekali, aż wszyscy usiądą, a główna przełożona, Greta, powie "smacznego".
Zjedli wśród gwaru rozmów, nieodłącznego towarzysza posiłków. Pomocnicy Candie zabierali miski tych, którzy już skończyli, by je umyć. Podopieczni już-już mieli wstać i rozejść się do pokojów po rzeczy potrzebne do nauki, jednak Greta powstrzymała ich ruchem ręki i sama wstała.
 - Chcę wam coś powiedzieć – oznajmiła. - Jedno z was zostanie dziś adoptowane – nikt nie odważył się choćby pisnąć podczas przemowy przełożonej, ponieważ groziło to nieprzyjemnymi pracami, jednak niewiele brakowało. - Tą szczęśliwą osobą jest... Cristine Keenness!
CO!? Wuj szybciej po nią przyjechał? Przecież w ostatnim liście...
 - Adoptować chce cię małżeństwo z Caufield, na południu stąd.
Wuj nie był żonaty, poza tym mieszkał w Highlake, mieście w północnych górach. To na pewno nie on!
 - Teraz wrócisz do pokoju, ubierzesz się odświętnie i za pół godziny stawisz się w gabinetu rozmów. Możecie odejść.
Cristie wiedziała, że każde dziecko na nią patrzy. Z zazdrością. Wszyscy tutaj czekali na adopcję lub osiemnasty rok życia. Ona dostała bilet na wyjście stąd, lecz go nie chciała. Musi czekać na wuja!

/Dizzy