niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 2

***2***

Cristie miotała się po pokoju niczym dzikie zwierzę w klatce. Nie może zostać adoptowana! Musi czekać na wuja! On jej obiecał! Obiecał!
Usiadła na łóżku. „Mam pół godziny” pomyślała. „Muszę cos wymyślić!” Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Zrozpaczona położyła się na miękkim materacu wsłuchana w mysie harce za ścianą. I po chwili już wiedziała. Musi stąd uciec! Uciec do wuja, do Highlake!
Zerwała się z łóżka i podskoczyła do szafy. Zaczęła wyciągać z niej swoje ubrania i rzeczy, które mogłyby się jej przydać i pakować do podróżnej torby. Wtedy wzrok jej padł na list, który przyszedł do niej kilka miesięcy temu. Wzięła go do ręki i odczytała staranne pismo.

Droga Cristine!
Dawno Cię nie widziałem. Ty mnie również. Mam jednak nadzieję, że wciąż jestem w Twojej pamięci, jak Ty w mojej.
Piszę do Ciebie, ponieważ masz już 16 lat. Odczujesz wyraźnie pewne zmiany. Są blisko związane z Tobą. Zawsze potrafiłaś więcej niż Twoi rówieśnicy, jednak teraz… Teraz dopiero będziesz inna. Nie wiem dokładnie, kiedy się zmienisz, wiedz jednak, że niedługo.
Strzelasz z łuku. Jeździsz konno. Robisz wiele innych rzeczy. To dobrze. Myślę, że powinnaś uczyć się dalej.
Bądź dzielna!
Wuj Richard
P.S. O zmianach nikogo nie informuj. NIKOGO!

Znała go już na pamięć, mimo to bardzo lubiła do niego wracać. Pozwoliła sobie na chwilę refleksji i powróciła do pakowania. List starannie złożyła i wsadziła do torby. Była już gotowa, gdy usłyszała czyjeś kroki. Nie zdążyła nigdzie uciec ani się schować, gdy otworzyły się drzwi do pokoju.
- Więc jednak uciekasz… - szepnęła Lydia.
Cristie obróciła się i ujrzała łzę spływającą po policzku przyjaciółki. Skinęła głową.
- Ale dlaczego?
- Nie mogę zostać adoptowana! Muszę uciec do wuja!
- Dla każdej z nas byłaby to wielka szansa! Tylko nie dla ciebie…- zapadła niezręczna cisza. Po chwili przerwała ją Cristie.
- Lydia… Chciałabym cię przeprosić za wczorajszą noc…- z jej oka popłynęła łza. – Być może już się nie zobaczymy, więc chciałabym, abyśmy nie były pokłócone – po chwili łzy płynęły jej po twarzy tworząc malutkie strumienie. Lydia także była wzruszona.
- Ja też cię przepraszam – szepnęła. Rzuciła się przyjaciółce na szyję. Przez chwilę płakały w swoich ramionach. Po jakimś czasie Cristie otarła ręką łzy i spojrzała w zaczerwienione oczy Lydii.
- Mogłabyś powiedzieć przełożonej, że potrzebuję jeszcze kilu chwil, żeby się przyszykować? Muszę w tym czasie zabrać broń ze schowka.
- Oczywiście, już idę… - obróciła się, lecz po chwili znów zwróciła się w stronę przyjaciółki. – Christie, chciałabym, żebyś miała coś, co będzie ci o mnie przypominać… - to mówiąc, podała dziewczynie bransoletkę, którą zdjęła z nadgarstka.
- Och, Lydia – szepnęła wzruszona Cristie. –Dziękuję! Nigdy o tobie nie zapomnę! – rozpuściła swój warkocz, a wstążkę podała przyjaciółce. – A to dla ciebie.
- Dziękuję, Cristie! – kolejna łza spłynęła po policzku Lydii. – Czy pożegnasz się z Tracie? Mała byłaby niepocieszona, gdybyś o niej zapomniała.
- Jeżeli mi się uda… A jeśli nie, to proszę, pożegnaj ją w moim imieniu…
- Dobrze. A teraz idź! Nie trać czasu! – Znów się przytuliły, lecz tym razem Lydia wyszła z pokoju.
Cristie wyjrzała przez okno. Nie może wyjść przez drzwi – ktoś mógłby ją zobaczyć. Niestety, drzewo za oknem było zbyt daleko. Nie sięgnęłaby do gałęzi, a nie zaryzykowałaby skoku.
Zamknęła oczy.
„Muszę się stąd jakoś wydostać!” pomyślała. „I to jak najszybciej!”
Otworzyła oczy.
Patrzyła na pokój z całkiem innej perspektywy. Tak, jakby była o wiele niższa. Spojrzała na swoje dłonie, lecz zamiast nich ujrzała kocie łapy oparte o podłogę. Przestraszona podeszła do lustra. Zamiast odbicia, którego spodziewała się ujrzeć, zobaczyła smukłego kota o umaszczeniu podobnym do rysia. Jedyne, co się nie zmieniło, to kolor jej oczu. Nadal były zielone, niczym błyszczące szmaragdy.
„Jestem kotem!” pomyślała przestraszona. Nagle dotarło do niej, czego dotyczył list wuja. „Czy już zawsze nim będę?” zastanawiała się. Spróbowała zmienić się powrotem. Skupiła się na chęci przemiany. Patrząc w lustro ujrzała, jak jej postać rośnie, prostuje się, łapy zmieniają się w ręce i nogi, ogon całkowicie znika.
- Już wiem – szepnęła.
Zarzuciła torbę na ramię. Była ona duża i ciężka. Zastanawiała się, jak długo będzie mogła uciekać z takim ciężarem, jednak postanowiła najpierw spróbować się stąd wydostać. Zamieniła się w kota. Udało jej się przemienić dużo łatwiej i szybciej niż za pierwszym razem. „Cóż, najwyraźniej jest to kwestia wprawy” pomyślała. Podeszła do lustra z niejaką trudnością – jeszcze nie przyzwyczaiła się do swej postury. Spojrzała w swe odbicie i zaskoczona zauważyła, że nie widzi nigdzie torby, choć ta nadal ciążyła jej na ramieniu. Ucieszyła się. Przynajmniej będąc kotem nie będzie musiała się ukrywać. Wskoczyła na parapet i spojrzała na drzewo rosnące obok budynku. Będąc człowiekiem nie zaryzykowałaby skoku, jednak w kociej postaci mogło jej się to udać. Spróbowała wysunąć pazury. Poszło jej to opornie, jednak próbując kilka razy, wreszcie zrobiła to płynnie. Wyprężyła grzbiet, przednie łapy oparła o krawędź okna i mocno odbiła się od parapetu. Przez kilka sekund szybowała w powietrzu. Wysunęła pazury i zaczepiła nimi o szorstki konar drzewa. Przez chwilę zsuwała się w dół, ale w końcu udało jej się zatrzymać. Rozejrzała się. Część kory poodpadała, złamało się kilka gałązek. Gdy ktoś wyjrzy z jej pokoju, natychmiast zrozumie, że uciekła, wyskakując z okna na drzewo. Jednak nie był to dla niej problem. Przecież nikt jej nie rozpozna w smukłym, brązowo-szarym kocie! Przysiadła na grubej gałęzi, niezbyt wysoko nad ziemią i odpoczywała. Choć niewielki był to wysiłek, bardzo się zmęczyła.
Gdy zebrała nowe siły, zeskoczyła na ziemię. Nie sprawiło jej to wielkiej trudności. Cóż, w końcu koty zawsze spadają na cztery łapy… Zastanowiła się, czy nie zmienić się znów w człowieka, jednak szybko odsunęła tę myśl od siebie. Ktoś mógłby ją zobaczyć! Ruszyła w stronę komórki, gdzie trzymana była broń. Uchylone okno dawało możliwość wejścia do niej. Pod ścianą komórki stało kilka drewnianych beczek. Znów wyprężyła grzbiet i odepchnęła się tylnymi łapami od ziemi, jednak będąc już w locie zauważyła, że źle oszacowała odległość. Uderzyła z impetem w beczkę. Spróbowała zaczepić się pazurami o drewno, jednak ze zdenerwowania nie dała rady ich wysunąć. Osunęła się na ziemię. Beczka chwiała się jeszcze przez moment, ale po chwili powrotem znieruchomiała. Cristie wstała i spróbowała się uspokoić. Musi jej się udać! Poczekała, aż łapy przestaną jej się trząść i postanowiła spróbować znów.
Tym razem wzięła rozbieg i mocniej odepchnęła się od ziemi. Wskoczyła na beczkę i spróbowała złapać równowagę. Tym razem się udało! Poczekała, aż przestanie jej tak szaleńczo bić serce i wskoczyła na parapet. Dokładnie obejrzała uchylone okno. „Nie jestem pewna czy mi się uda…” pomyślała. Spróbowała przecisnąć swe kocie ciało przez szparę pomiędzy oknem, a ścianą budynku. Zdziwiła się, z jaką łatwością udało jej się przejść.
Odwróciła wzrok od okna i ujrzała tak dobrze znane jej pomieszczenie. Przymocowane do ścian półki z nożami. Kołczany, pełne strzał z pierzastymi lotkami, wiszące na wieszakach. Łuki oparte o ścianę obok drzwi. Miecze w pochwach leżały zamknięte w szafie, jednak walka wręcz nigdy nie interesowała Cristie.
Dziewczyna zeskoczyła z parapetu na półkę, a później na podłogę. Zmieniła się w człowieka.
- To cudowne! – Szepnęła do siebie.
Podeszła do swojego łuku. Jej imię i nazwisko zostały starannie wypalone na łęczysku. Wzięła go do ręki, pogładziła gładkie drewno. To nie był jeden z tych zwyczajnych łuków, którymi ćwiczyli inni mieszkańcy sierocińca.
Gdy sztukmistrz Cristie zobaczył, jak szybko dziewczyna rozwija swe umiejętności, jak wielki drzemie w niej potencjał, zaproponował jej pracę. Cristie uczyłaby młodszą grupę obsługi łuku, podstawowych umiejętności strzelniczych. Wynagrodzenie za pracę było niewielkie, jednak mistrz obiecał jej, że Dy będzie sumiennie odkładać swój dorobek, zarobi dostatecznie dużo pieniędzy, by zapłacić za wykonanie pięknego nowego łuku. Po upływie ponad 12 miesięcy dziewczynie udało się zaoszczędzić tyle monet, ile potrzebowała, więc mistrz zlecił wykonanie wspaniałej broni.
I oto teraz trzymała swój łuk w dłoni, by wraz z nim uciec z sierocińca.
Założyła cięciwę, naciągnęła ją – wszystko było wspaniale wykonane. Podeszła do wiszących kołczanów. Do niej należały dwa pełne strzał i jeden pusty, zapasowy. Ściągnęła je z wieszaka, przyjrzała się pierzastym lotkom. Żadne pióro nie było zniszczone. Nic dziwnego, Cristie bardzo dbała o swą broń. Zabrała również woreczek specjalnych narzędzi do wytwarzania lub naprawiania strzał. Były tam różne kleje, nożyki itd. Następnie odszukała swoje noże. Leżały na najwyższej półce, więc aby je zabrać, musiała wejść na stołek. Jeden z nich, mniejszy, służył do rzucania, drugi – do walki wręcz.
Cristie preferowała obronę z daleka, jaką zapewniał łuk lub niewielki nożyk, jednak umiejętność obrony twarzą w twarz z przeciwnikiem również była potrzebna.
Zabrała wszystkie swoje rzeczy. Noże schowała do torby, kołczan i łuk zarzuciła na ramię i zamieniła się w kotkę.

~*~

Na podwórzu bawiły się dzieci. Wśród nich Cristie zauważyła Tracie, swoją pięcioletnią przyjaciółkę. Mogłaby się zatrzymać i pożegnać… NIE! Musi iść na wschód, zostawić fałszywy trop!
Skierowała się w stronę lasu. Starała się nie rzucać w oczy, ale nie było to trudne, gdyż po terenie sierocińca kręciło się wiele kotów. Powoli podeszła do krzaka jeżyn i wskoczyła za niego. Poprzez liście sprawdziła czy nikt za nią nie idzie, ale wszyscy byli zajęci sobą. Dzieci nadal bawiły się na placu, żadne nie zwróciło na nią uwagi. Zmieniła się w człowieka. Starała się narobić hałasu, by ktoś ją zauważył. Tu głośno trzasnęła gałązka, tu zaszeleściły liście. Lecz nie sprawdziła czy jej starania odniosły sukces, ale pobiegła w głąb lasu, specjalnie stawiając ciężkie kroki, by zostawić wyraźne ślady w miękkiej ziemi.
Gdyby nie pośpiech, na pewno przystanęłaby, aby podziwiać piękno natury. Lato już w pełni rozwinęło swe skrzydła. Owoce dojrzewały, gęste korony drzew rzucały orzeźwiający cień. Głęboka zieleń była wszędzie. Jednak Cristie starała się jak najszybciej oddalić się od sierocińca, na wschód.
Biegła około 20 minut, gdy zmęczona padła na miękki mech. Chwilę odpoczęła, zastanowiła się, co dalej. I po chwili wpadła na pomysł. Przecież w pewnym momencie trop musi się urwać, aby mogła wrócić do sierocińca i ruszyć na północ. Przeszła jeszcze kilkanaście metrów i zmieniła się w kota. Rozejrzała się. Czemu wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że w kociej postaci widzi i słyszy dużo lepiej niż będąc człowiekiem?
Wspięła się na odpowiednie drzewo, aby nie zostawiać śladów na ziemi. Pazury bardzo jej w tym pomogły. Usiadła na gałęzi około 7 metrów nad podłożem. Wokół gęsto rosły drzewa. Mogła bez problemu przeskakiwać z gałęzi na gałąź w stronę sierocińca. Postanowiła wrócić, by ruszyć wzdłuż traktu na północ. Do Highlake. Przy okazji będzie mogła pożegnać się z Tracie.
Ruszyła więc na zachód, do sierocińca.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak wam się podoba?
~Raving