***2***
Cristie miotała się po pokoju niczym dzikie zwierzę
w klatce. Nie może zostać adoptowana! Musi czekać na wuja! On jej obiecał!
Obiecał!
Usiadła na łóżku. „Mam pół godziny” pomyślała.
„Muszę cos wymyślić!” Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Zrozpaczona
położyła się na miękkim materacu wsłuchana w mysie harce za ścianą. I po chwili
już wiedziała. Musi stąd uciec! Uciec do wuja, do Highlake!
Zerwała się z łóżka i podskoczyła do szafy. Zaczęła
wyciągać z niej swoje ubrania i rzeczy, które mogłyby się jej przydać i pakować
do podróżnej torby. Wtedy wzrok jej padł na list, który przyszedł do niej kilka
miesięcy temu. Wzięła go do ręki i odczytała staranne pismo.
Droga
Cristine!
Dawno
Cię nie widziałem. Ty mnie również. Mam jednak nadzieję, że wciąż jestem w
Twojej pamięci, jak Ty w mojej.
Piszę
do Ciebie, ponieważ masz już 16 lat. Odczujesz wyraźnie pewne zmiany. Są blisko
związane z Tobą. Zawsze potrafiłaś więcej niż Twoi rówieśnicy, jednak teraz…
Teraz dopiero będziesz inna. Nie wiem dokładnie, kiedy się zmienisz, wiedz
jednak, że niedługo.
Strzelasz
z łuku. Jeździsz konno. Robisz wiele innych rzeczy. To dobrze. Myślę, że
powinnaś uczyć się dalej.
Bądź
dzielna!
Wuj
Richard
P.S.
O zmianach nikogo nie informuj. NIKOGO!
Znała go już na pamięć, mimo to bardzo lubiła do
niego wracać. Pozwoliła sobie na chwilę refleksji i powróciła do pakowania.
List starannie złożyła i wsadziła do torby. Była już gotowa, gdy usłyszała
czyjeś kroki. Nie zdążyła nigdzie uciec ani się schować, gdy otworzyły się
drzwi do pokoju.
- Więc jednak uciekasz… - szepnęła Lydia.
Cristie obróciła się i ujrzała łzę spływającą po
policzku przyjaciółki. Skinęła głową.
- Ale dlaczego?
- Ale dlaczego?
- Nie mogę zostać adoptowana! Muszę uciec do wuja!
- Dla każdej z nas byłaby to wielka szansa! Tylko
nie dla ciebie…- zapadła niezręczna cisza. Po chwili przerwała ją Cristie.
- Lydia… Chciałabym cię przeprosić za wczorajszą
noc…- z jej oka popłynęła łza. – Być może już się nie zobaczymy, więc chciałabym,
abyśmy nie były pokłócone – po chwili łzy płynęły jej po twarzy tworząc
malutkie strumienie. Lydia także była wzruszona.
- Ja też cię przepraszam – szepnęła. Rzuciła się
przyjaciółce na szyję. Przez chwilę płakały w swoich ramionach. Po jakimś
czasie Cristie otarła ręką łzy i spojrzała w zaczerwienione oczy Lydii.
- Mogłabyś powiedzieć przełożonej, że potrzebuję
jeszcze kilu chwil, żeby się przyszykować? Muszę w tym czasie zabrać broń ze
schowka.
- Oczywiście, już idę… - obróciła się, lecz po
chwili znów zwróciła się w stronę przyjaciółki. – Christie, chciałabym, żebyś
miała coś, co będzie ci o mnie przypominać… - to mówiąc, podała dziewczynie
bransoletkę, którą zdjęła z nadgarstka.
- Och, Lydia – szepnęła wzruszona Cristie.
–Dziękuję! Nigdy o tobie nie zapomnę! – rozpuściła swój warkocz, a wstążkę
podała przyjaciółce. – A to dla ciebie.
- Dziękuję, Cristie! – kolejna łza spłynęła po
policzku Lydii. – Czy pożegnasz się z Tracie? Mała byłaby niepocieszona, gdybyś
o niej zapomniała.
- Jeżeli mi się uda… A jeśli nie, to proszę,
pożegnaj ją w moim imieniu…
- Dobrze. A teraz idź! Nie trać czasu! – Znów się
przytuliły, lecz tym razem Lydia wyszła z pokoju.
Cristie wyjrzała przez okno. Nie może wyjść przez
drzwi – ktoś mógłby ją zobaczyć. Niestety, drzewo za oknem było zbyt daleko.
Nie sięgnęłaby do gałęzi, a nie zaryzykowałaby skoku.
Zamknęła oczy.
„Muszę się stąd jakoś wydostać!” pomyślała. „I to
jak najszybciej!”
Otworzyła oczy.
Patrzyła na pokój z całkiem innej perspektywy. Tak,
jakby była o wiele niższa. Spojrzała na swoje dłonie, lecz zamiast nich ujrzała
kocie łapy oparte o podłogę. Przestraszona podeszła do lustra. Zamiast odbicia,
którego spodziewała się ujrzeć, zobaczyła smukłego kota o umaszczeniu podobnym
do rysia. Jedyne, co się nie zmieniło, to kolor jej oczu. Nadal były zielone,
niczym błyszczące szmaragdy.
„Jestem kotem!” pomyślała przestraszona. Nagle
dotarło do niej, czego dotyczył list wuja. „Czy już zawsze nim będę?”
zastanawiała się. Spróbowała zmienić się powrotem. Skupiła się na chęci
przemiany. Patrząc w lustro ujrzała, jak jej postać rośnie, prostuje się, łapy
zmieniają się w ręce i nogi, ogon całkowicie znika.
- Już wiem – szepnęła.
Zarzuciła torbę na ramię. Była ona duża i ciężka.
Zastanawiała się, jak długo będzie mogła uciekać z takim ciężarem, jednak
postanowiła najpierw spróbować się stąd wydostać. Zamieniła się w kota. Udało
jej się przemienić dużo łatwiej i szybciej niż za pierwszym razem. „Cóż, najwyraźniej
jest to kwestia wprawy” pomyślała. Podeszła do lustra z niejaką trudnością –
jeszcze nie przyzwyczaiła się do swej postury. Spojrzała w swe odbicie i
zaskoczona zauważyła, że nie widzi nigdzie torby, choć ta nadal ciążyła jej na
ramieniu. Ucieszyła się. Przynajmniej będąc kotem nie będzie musiała się
ukrywać. Wskoczyła na parapet i spojrzała na drzewo rosnące obok budynku. Będąc
człowiekiem nie zaryzykowałaby skoku, jednak w kociej postaci mogło jej się to
udać. Spróbowała wysunąć pazury. Poszło jej to opornie, jednak próbując kilka
razy, wreszcie zrobiła to płynnie. Wyprężyła grzbiet, przednie łapy oparła o
krawędź okna i mocno odbiła się od parapetu. Przez kilka sekund szybowała w
powietrzu. Wysunęła pazury i zaczepiła nimi o szorstki konar drzewa. Przez
chwilę zsuwała się w dół, ale w końcu udało jej się zatrzymać. Rozejrzała się.
Część kory poodpadała, złamało się kilka gałązek. Gdy ktoś wyjrzy z jej pokoju,
natychmiast zrozumie, że uciekła, wyskakując z okna na drzewo. Jednak nie był
to dla niej problem. Przecież nikt jej nie rozpozna w smukłym, brązowo-szarym
kocie! Przysiadła na grubej gałęzi, niezbyt wysoko nad ziemią i odpoczywała.
Choć niewielki był to wysiłek, bardzo się zmęczyła.
Gdy zebrała nowe siły, zeskoczyła na ziemię. Nie
sprawiło jej to wielkiej trudności. Cóż, w końcu koty zawsze spadają na cztery
łapy… Zastanowiła się, czy nie zmienić się znów w człowieka, jednak szybko
odsunęła tę myśl od siebie. Ktoś mógłby ją zobaczyć! Ruszyła w stronę komórki, gdzie
trzymana była broń. Uchylone okno dawało możliwość wejścia do niej. Pod ścianą
komórki stało kilka drewnianych beczek. Znów wyprężyła grzbiet i odepchnęła się
tylnymi łapami od ziemi, jednak będąc już w locie zauważyła, że źle oszacowała
odległość. Uderzyła z impetem w beczkę. Spróbowała zaczepić się pazurami o
drewno, jednak ze zdenerwowania nie dała rady ich wysunąć. Osunęła się na
ziemię. Beczka chwiała się jeszcze przez moment, ale po chwili powrotem
znieruchomiała. Cristie wstała i spróbowała się uspokoić. Musi jej się udać!
Poczekała, aż łapy przestaną jej się trząść i postanowiła spróbować znów.
Tym razem wzięła rozbieg i mocniej odepchnęła się od
ziemi. Wskoczyła na beczkę i spróbowała złapać równowagę. Tym razem się udało!
Poczekała, aż przestanie jej tak szaleńczo bić serce i wskoczyła na parapet.
Dokładnie obejrzała uchylone okno. „Nie jestem pewna czy mi się uda…”
pomyślała. Spróbowała przecisnąć swe kocie ciało przez szparę pomiędzy oknem, a
ścianą budynku. Zdziwiła się, z jaką łatwością udało jej się przejść.
Odwróciła wzrok od okna i ujrzała tak dobrze znane
jej pomieszczenie. Przymocowane do ścian półki z nożami. Kołczany, pełne strzał
z pierzastymi lotkami, wiszące na wieszakach. Łuki oparte o ścianę obok drzwi.
Miecze w pochwach leżały zamknięte w szafie, jednak walka wręcz nigdy nie
interesowała Cristie.
Dziewczyna zeskoczyła z parapetu na półkę, a później
na podłogę. Zmieniła się w człowieka.
- To cudowne! – Szepnęła do siebie.
Podeszła do swojego łuku. Jej imię i nazwisko
zostały starannie wypalone na łęczysku. Wzięła go do ręki, pogładziła gładkie
drewno. To nie był jeden z tych zwyczajnych łuków, którymi ćwiczyli inni
mieszkańcy sierocińca.
Gdy sztukmistrz Cristie zobaczył, jak szybko
dziewczyna rozwija swe umiejętności, jak wielki drzemie w niej potencjał,
zaproponował jej pracę. Cristie uczyłaby młodszą grupę obsługi łuku,
podstawowych umiejętności strzelniczych. Wynagrodzenie za pracę było
niewielkie, jednak mistrz obiecał jej, że Dy będzie sumiennie odkładać swój
dorobek, zarobi dostatecznie dużo pieniędzy, by zapłacić za wykonanie pięknego
nowego łuku. Po upływie ponad 12 miesięcy dziewczynie udało się zaoszczędzić
tyle monet, ile potrzebowała, więc mistrz zlecił wykonanie wspaniałej broni.
I oto teraz trzymała swój łuk w dłoni, by wraz z nim
uciec z sierocińca.
Założyła cięciwę, naciągnęła ją – wszystko było
wspaniale wykonane. Podeszła do wiszących kołczanów. Do niej należały dwa pełne
strzał i jeden pusty, zapasowy. Ściągnęła je z wieszaka, przyjrzała się
pierzastym lotkom. Żadne pióro nie było zniszczone. Nic dziwnego, Cristie
bardzo dbała o swą broń. Zabrała również woreczek specjalnych narzędzi do
wytwarzania lub naprawiania strzał. Były tam różne kleje, nożyki itd. Następnie
odszukała swoje noże. Leżały na najwyższej półce, więc aby je zabrać, musiała
wejść na stołek. Jeden z nich, mniejszy, służył do rzucania, drugi – do walki
wręcz.
Cristie preferowała obronę z daleka, jaką zapewniał
łuk lub niewielki nożyk, jednak umiejętność obrony twarzą w twarz z
przeciwnikiem również była potrzebna.
Zabrała wszystkie swoje rzeczy. Noże schowała do
torby, kołczan i łuk zarzuciła na ramię i zamieniła się w kotkę.
~*~
Na podwórzu bawiły się dzieci. Wśród nich Cristie
zauważyła Tracie, swoją pięcioletnią przyjaciółkę. Mogłaby się zatrzymać i
pożegnać… NIE! Musi iść na wschód, zostawić fałszywy trop!
Skierowała się w stronę lasu. Starała się nie rzucać
w oczy, ale nie było to trudne, gdyż po terenie sierocińca kręciło się wiele
kotów. Powoli podeszła do krzaka jeżyn i wskoczyła za niego. Poprzez liście
sprawdziła czy nikt za nią nie idzie, ale wszyscy byli zajęci sobą. Dzieci
nadal bawiły się na placu, żadne nie zwróciło na nią uwagi. Zmieniła się w
człowieka. Starała się narobić hałasu, by ktoś ją zauważył. Tu głośno trzasnęła
gałązka, tu zaszeleściły liście. Lecz nie sprawdziła czy jej starania odniosły
sukces, ale pobiegła w głąb lasu, specjalnie stawiając ciężkie kroki, by
zostawić wyraźne ślady w miękkiej ziemi.
Gdyby nie pośpiech, na pewno przystanęłaby, aby
podziwiać piękno natury. Lato już w pełni rozwinęło swe skrzydła. Owoce
dojrzewały, gęste korony drzew rzucały orzeźwiający cień. Głęboka zieleń była
wszędzie. Jednak Cristie starała się jak najszybciej oddalić się od sierocińca,
na wschód.
Biegła około 20 minut, gdy zmęczona padła na miękki mech.
Chwilę odpoczęła, zastanowiła się, co dalej. I po chwili wpadła na pomysł.
Przecież w pewnym momencie trop musi się urwać, aby mogła wrócić do sierocińca
i ruszyć na północ. Przeszła jeszcze kilkanaście metrów i zmieniła się w kota.
Rozejrzała się. Czemu wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że w kociej postaci
widzi i słyszy dużo lepiej niż będąc człowiekiem?
Wspięła się na odpowiednie drzewo, aby nie zostawiać
śladów na ziemi. Pazury bardzo jej w tym pomogły. Usiadła na gałęzi około 7
metrów nad podłożem. Wokół gęsto rosły drzewa. Mogła bez problemu przeskakiwać
z gałęzi na gałąź w stronę sierocińca. Postanowiła wrócić, by ruszyć wzdłuż
traktu na północ. Do Highlake. Przy okazji będzie mogła pożegnać się z Tracie.
Ruszyła więc na zachód, do sierocińca.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak wam się podoba?
~Raving