***4***
Cristie
obudził cichy szloch. Otworzyła powoli oczy, spróbowała wyostrzyć wzrok, co
utrudniała wszechobecna ciemność. Pod drzewem ujrzała skuloną postać, której
ciałem wstrząsały ciche łkania. Dziewczyna podeszła do niej.
-
Tracie, co się stało? – przytuliła dziewczynkę. – Już dobrze, jestem przy
tobie, spokojnie – przytulała ją, aż pięciolatka się uspokoiła.
- Miałam
taki straszny sen – pociągnęła małym noskiem. Na jej policzkach wciąż
błyszczały strużki łez oświetlane przez księżyc, który wyłonił się zza chmur. –
Zgubiłam się w lesie, było ciemno. Wołałam cię, ale nie przychodziłaś. Bałam
się! I nagle zobaczyłam dużego wilka, który skradał się w moją stronę. I ja
zaczęłam uciekać, bo się przestraszyłam. I on na mnie skoczył, a ja upadłam na
ziemię – dziewczynka mówiła coraz szybciej – i on zawył głośno i chciał mnie
zabić… - ostatnie słowa z trudem wyszeptała. Z jej oczy znów popłynęły strużki
łez.
-
Tracie, to tylko zły sen! Ja bym cię nigdy nie zostawiła! Och, kochanie, nie
płacz, już dobrze. – Próbowała uspokajać dziewczynkę, jednak jej wysiłki
spełzły na niczym. Pięciolatka nadal płakała w jej ramionach. – Tracie, spójrz
na mnie. – poprosiła. Zielone oczka natychmiast skierowały się w jej stronę.
Posłuchaj, to był tylko zły sen. Żaden wilk by cię tutaj nie skrzywdził,
ponieważ ja czuwam przy tobie, rozumiesz? – Przerwała, czekając na reakcję. Gdy
dziewczynka niepewnie kiwnęła głową, kontynuowała. – Poza tym, wilki nie
mieszkają w tym lesie. Swój dom mają w gęstszych puszczach. Tutaj jest zbyt
blisko do miasteczek. A kto mieszka w miasteczkach? – spytała dziewczynkę.
- Ludzie
– niepewnie odpowiedziała Tracie.
- A
ludzie nie lubią wilków, więc je zabijają. A wilki nie chcą umrzeć, więc były
mądre i znalazły swój dom tam, gdzie nie ma wielu ludzi. A to jest daleko stąd
– uśmiechnęła się pokrzepiająco do dziewczynki. – Kochanie, spróbuj znów
zasnąć. Obiecuję, że nic ci się nie stanie, ponieważ ja będę czuwać. –
zapewniła Trace. Kołysała ją kilka minut w ramionach, dopóki pierś dziewczynki
nie zaczęła się unosić miarowo a oddech stał się równy i spokojny. Ułożyła ją
na miękkim posłaniu z mchów i przykryła swoją ciepłą bluzą, która zakryła ciało
dziewczynki niczym koc.
Nadal
ukrywały się w lesie.
Szły już
od 3 dni na północ, w stronę Highlake. Kierowały się kompasem, który dziewczyna
zabrała ze sobą z sierocińca. Nie doskwierał im głód, ponieważ Cristie ochoczo
korzystała ze swojego łuku i polowała na drobna zwierzynę, która chowała się
wśród krzewów lub skakała żwawo po gałęziach drzew. By posiłki nie były
jednolite, Trace zbierała jagody, maliny i inne owoce, które były darami lasu.
Zdarzały
się jednak momenty, gdy Cristie wychodziła na obrzeża puszczy, by sprawdzić czy
podążają wzdłuż traktu. Na szczęście, dziewczyna miała bardzo dobrze rozwiniętą
orientację w terenie, więc nie gubiły się wśród gąszczu.
Po
pościgu nie było ani śladu. Najwyraźniej Cristie udało się zmylić pogoń.
Niestety,
od Wooden do Highlake było wiele dni, może nawet tygodni drogi.
~*~
Cristie
po raz kolejny obudziła się dopiero rano. Leniwie uniosła powieki, oślepiona
jasnymi promieniami słońca. Kilka chwil zajęło jej przypomnienie sobie wydarzeń
z ostatniej nocy. Tym razem znów ujrzała towarzyszkę siedzącą pod drzewem, lecz
tym razem nie była ona pogrążona w płaczu i smutku ale... w złości. Głośno
sapała i zgrzytała zębami. Dziewczyna zdziwiła się ogromnie, jednak po chwili
zrozumiała, co doprowadziło Trace do takiego stanu. Dziewczynka próbowała
rozpalić ogień. Szybko obracała w dłoniach gałązkę opartą o kawałek drewna. Wokół
niej leżał porozrzucany chrust i sucha trawa. Cristie przyglądała się przez
chwilę zmaganiom towarzyszki, nie dając znaku, iż się obudziła. Niestety
musiała stwierdzić, że pięciolatka nie robi tego poprawnie, więc jej się nie
udaje. Tracie nie byłą jeszcze zbyt silna, by używać krzesiwa, więc próbowała
nauczyć się tej metody. Jednak również teraz jej zmagania spełzały na niczym.
Dziewczynka rozzłoszczona rzuciła gałązką o ziemię, warcząc cicho.
- Hej,
nie denerwuj się tak! – powiedziała Cristie, podnosząc się z posłania.
Trace
drgnęła zaskoczona.
-
Myślałam, że śpisz!
- Jak
widać już nie – rzuciła ze śmiechem Cristie. – Daj mi to, ja rozpalę. Gdy
trzymała w dłoniach gałązkę, zaczęła energicznie obracać ją w dłoniach kierując
je w dół, robiąc to szybciej i mocniej niż dziewczynka. Po chwili jej zmagań
pojawiła się mała smużka dymu i pojedynczy języczek ognia, który zaraz objął
cały chrust.
- Mnie się
to chyba nigdy nie uda – rzuciła żałośnie Tracie.
- Nie
przejmuj się, kochanie. Po prostu ćwicz, nie poddawaj się, kiedyś swymi
umiejętnościami rozpalisz wielki ogień. I to dosłownie – uśmiechnęła się
pokrzepiająco do dziewczynki. – No dobra, robię śniadanie!
Posilały
się w ciszy, starając się jak najbardziej zaspokoić swój głód. Cristie
niechętnie odłożyła część mięsa i zawinęła w liście. Żołądek domagał się więcej
jedzenia, jednak dziewczyna wiedziała, że czeka je dzisiaj długa droga, więc
muszą mieć jakiś prowiant. Cristie planowała, że dojdą dzisiejszego dnia do
mieściny o nazwie Abernathy. Chciała zakupić kilka rzeczy niezbędnych do
dalszej podróży. Dziewczyna błogosławiła dzień, gdy sztukmistrz zaoferował jej
pracę. Dzięki temu miała ze sobą trochę pieniędzy. Powinno im wystarczyć.
~*~
TRZASK!
-
Tracie, staraj się tak nie hałasować! – Syknęła zdenerwowana Cristie.
Dziewczynka
po raz kolejny nadepnęła na suchą gałązkę, która z głośnym trzaskiem pękła na
pół.
-
Przepraszam! – Szepnęła i zrobiła kolejny krok. TRZASK! Znów.
- Och! –
westchnęła Cristie. Spróbuj iść po moich śladach – poradziła, szepcząc.
Szły już
prawie cały dzień. Z pozycji słońca można się było dowiedzieć, że jest już popołudnie. Zbliżały się wreszcie do
Abernathy. Cristie chciała zachować ostrożność. Były już niedaleko traktu, z
wyższych gałęzi drzew można już było ujrzeć pomiędzy liśćmi drogę. Poza tym
dziewczyna nie była pewna, jak szybko roznoszą się plotki pomiędzy mieścinami.
Jeśli miały szczęście, w wiosce nic nie wiedzieli o jej ucieczce. Jednak jeżeli
nie, to będą miały problem z niepostrzeżonym wejściem do Abernathy.
Trace,
mimo usilnych prób, nadal hałasowała. W końcu Cristie dała za wygraną.
-
Tracie, zostań tu. Ja wyjdę na trakt. – Pomogła dziewczynce schować się
nieopodal w zaroślach i zmieniła się w kota.
Przedzierała
się chwilę przez zarośla, aż dotarła do drogi. Przyczaiła się w gąszczu. Coś
jej podpowiadało, pewnie jej koci instynkt, że ktoś nieznajomy się zbliża. Po
pewnym czasie jej wrażliwy słuch wykrył pewne dźwięki. Odgłos kopyt
uderzających o twarde podłoże i powozu ciągnącego przez zwierzęta. Po kilku
minutach pojazd, dotąd ukryty przed jej wzrokiem za zaroślami, ukazał się jej
oczom. Ciągnęły go dwa konie, gniady i srokaty. Już z daleka można było
zauważyć, że są wychudzone i zmęczone, piana kapała im z pyska od nadmiernego
wysiłku. Jednak woźnica zdawał się nie zwracać na to uwagi, zajęty rozmową z
siedzącym obok mężczyzną. Dziewczyna przypatrywała się im zza zarośli do
momentu, gdy wóz ją minął. Postanowiła przysłuchać się ich rozmowie. Może dowie
się czegoś przydatnego?
Ruszyła
biegiem za nimi. Poduszeczki u spodu łap sprawiały, że stąpała niemal
bezszelestnie. Poza tym, każdy odgłos wydany przez nią był zagłuszany przez
kopyta koni i rozmowę mężczyzn. Szybko dogoniła wóz. Wskoczyła na niego i
uczepiła pazurami drewna, by złapać równowagę. Przeskoczyła na przyczepę, zapełnioną
różnorakimi warzywami. Najwyraźniej mężczyźni byli rolnikami i właśnie wracali
z pola. Cicho podeszłą jak najbliżej nich i nastawiła uszu.
-Mam
nadzieję, że moja żona przygotowała coś dobrego na obiad. Jestem tak głodny, że
mógłbym zjeść całego konia z kopytami! – zawołał pierwszy mężczyzna.
- Ale
tymi szkapami to byś się raczej nie najadł – zaśmiał się drugi. Miał gęste czarne
włosy, gdzieniegdzie przyprószone siwizną. Jego towarzysz był nieco niższy,
jego głowę okalały jasne loki, lecz widać było, że jego
młodzieńcze lata także już minęły. – Straszne z nich chudziny! – kontynuował czarny. – Ledwie ciągną
wóz!
- Wiem,
muszę kupić wreszcie nowe konie. Te nie nadają się już nawet do pola!
-
Niedługo jadę na targ, daj mi parę grosza, to wybiorę ci jakieś zdrowe, silne
kobyły.
- Och,
dzięki Ted! Właśnie akurat nie mam w najbliższym tygodniu ani jednej wolnej
chwili.
- Nie ma
sprawy Berrie!
„Och, do
cholery, przestańcie paplać jak przekupki na targu! Muszę się dowiedzieć, czy
ludzie wiedzą coś o mojej ucieczce!” myślała zdenerwowana.
Wtem odezwał się ciemnowłosy.
-
Berrie, słyszałeś o tej aferze w Wooden? – Cristie ze zdziwienia o mało nie spadła
z przyczepy.
- Nie…
Co tam się stało?
- Ano,
podobno uciekło z sierocińca kilka osób. Piekielnie niebezpieczne młodziaki…
- A cóż
tam zrobili?
- Ano,
właśnie nikt nie jest pewien! Niektórzy mówią, że narozrabiali w sierocińcu i
uciekli. Podobno po drodze poturbowali jakąś staruszkę!
- A ilu
ich tam było?
- Około
sześciu! Trzeba mieć się teraz na baczności!
- Ano,
trzeba! Muszę powiedzieć żoneczce, nie powinna teraz sama wychodzić do lasu…
-
Chociaż według plotek udali się na południe, w stronę Caulfield… Ale mimo to
powinniśmy uważać! Może im się znudzi ta droga i postanowią zawrócić…
Cristie,
gdy to usłyszała, omal nie krzyknęła z radości. Jednak z jej kociego pyszczka
wydostało się ciche miauknięcie.
-
Słyszałeś to? – Blondyn spytał towarzysza.
- Co? –
zdziwił się Ted. „Koniec podsłuchiwania” stwierdziła Cristie i zeskoczyła z
wozu.
- Może
mi się przesłyszało… - Mruknął Berrie. – O czym to wcześniej gadaliśmy?
- Hmmm,
chyba o twoich chudzinkach, które ciągną wóz.
Dziewczyna
skierowała się w stronę lasu zamyślona. „Co się tu przed chwilą działo?
Najpierw chciałam, żeby chociaż coś napomknęli jeśli wiedzą coś o mojej
ucieczce. I nagle zaczęli o tym rozmawiać!!! A teraz nie pamiętają, o czym
przed chwilą mówili! Coś mi tu nie pasuje… Co tu się dzieje?”
Szła
powoli wśród drzew. Gdy była pewna, że nikt jej już nie zobaczy, zmieniła się w
człowieka. Zdjęła z ramienia łuk, nałożyła na cięciwę strzałę. Cicho stawiała
swe stopy na miękkim mchu, który tłumił odgłos jej kroków. Skradała się w stronę
obozowiska, w którym czekała na nią Trace. Chciała po drodze zapolować, jednak
nie pojawiła się żadna zwierzyna. No cóż, może później uda jej się zdobyć
jedzenie…
Była już
niedaleko, gdy usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk.
-
Cristie!!!!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wow, rozdział zajął mi 4 strony w Wordzie. Jestem z siebie dumna :)
Mam nadzieję, że się podoba :)
Już niedługo rozdział 5 :D
~Raving