niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 4

***4***


Cristie obudził cichy szloch. Otworzyła powoli oczy, spróbowała wyostrzyć wzrok, co utrudniała wszechobecna ciemność. Pod drzewem ujrzała skuloną postać, której ciałem wstrząsały ciche łkania. Dziewczyna podeszła do niej.
- Tracie, co się stało? – przytuliła dziewczynkę. – Już dobrze, jestem przy tobie, spokojnie – przytulała ją, aż pięciolatka się uspokoiła.
- Miałam taki straszny sen – pociągnęła małym noskiem. Na jej policzkach wciąż błyszczały strużki łez oświetlane przez księżyc, który wyłonił się zza chmur. – Zgubiłam się w lesie, było ciemno. Wołałam cię, ale nie przychodziłaś. Bałam się! I nagle zobaczyłam dużego wilka, który skradał się w moją stronę. I ja zaczęłam uciekać, bo się przestraszyłam. I on na mnie skoczył, a ja upadłam na ziemię – dziewczynka mówiła coraz szybciej – i on zawył głośno i chciał mnie zabić… - ostatnie słowa z trudem wyszeptała. Z jej oczy znów popłynęły strużki łez.
- Tracie, to tylko zły sen! Ja bym cię nigdy nie zostawiła! Och, kochanie, nie płacz, już dobrze. – Próbowała uspokajać dziewczynkę, jednak jej wysiłki spełzły na niczym. Pięciolatka nadal płakała w jej ramionach. – Tracie, spójrz na mnie. – poprosiła. Zielone oczka natychmiast skierowały się w jej stronę. Posłuchaj, to był tylko zły sen. Żaden wilk by cię tutaj nie skrzywdził, ponieważ ja czuwam przy tobie, rozumiesz? – Przerwała, czekając na reakcję. Gdy dziewczynka niepewnie kiwnęła głową, kontynuowała. – Poza tym, wilki nie mieszkają w tym lesie. Swój dom mają w gęstszych puszczach. Tutaj jest zbyt blisko do miasteczek. A kto mieszka w miasteczkach? – spytała dziewczynkę.
- Ludzie – niepewnie odpowiedziała Tracie.
- A ludzie nie lubią wilków, więc je zabijają. A wilki nie chcą umrzeć, więc były mądre i znalazły swój dom tam, gdzie nie ma wielu ludzi. A to jest daleko stąd – uśmiechnęła się pokrzepiająco do dziewczynki. – Kochanie, spróbuj znów zasnąć. Obiecuję, że nic ci się nie stanie, ponieważ ja będę czuwać. – zapewniła Trace. Kołysała ją kilka minut w ramionach, dopóki pierś dziewczynki nie zaczęła się unosić miarowo a oddech stał się równy i spokojny. Ułożyła ją na miękkim posłaniu z mchów i przykryła swoją ciepłą bluzą, która zakryła ciało dziewczynki niczym koc.
Nadal ukrywały się w lesie.
Szły już od 3 dni na północ, w stronę Highlake. Kierowały się kompasem, który dziewczyna zabrała ze sobą z sierocińca. Nie doskwierał im głód, ponieważ Cristie ochoczo korzystała ze swojego łuku i polowała na drobna zwierzynę, która chowała się wśród krzewów lub skakała żwawo po gałęziach drzew. By posiłki nie były jednolite, Trace zbierała jagody, maliny i inne owoce, które były darami lasu.
Zdarzały się jednak momenty, gdy Cristie wychodziła na obrzeża puszczy, by sprawdzić czy podążają wzdłuż traktu. Na szczęście, dziewczyna miała bardzo dobrze rozwiniętą orientację w terenie, więc nie gubiły się wśród gąszczu.
Po pościgu nie było ani śladu. Najwyraźniej Cristie udało się zmylić pogoń.
Niestety, od Wooden do Highlake było wiele dni, może nawet tygodni drogi.

~*~
Cristie po raz kolejny obudziła się dopiero rano. Leniwie uniosła powieki, oślepiona jasnymi promieniami słońca. Kilka chwil zajęło jej przypomnienie sobie wydarzeń z ostatniej nocy. Tym razem znów ujrzała towarzyszkę siedzącą pod drzewem, lecz tym razem nie była ona pogrążona w płaczu i smutku ale... w złości. Głośno sapała i zgrzytała zębami. Dziewczyna zdziwiła się ogromnie, jednak po chwili zrozumiała, co doprowadziło Trace do takiego stanu. Dziewczynka próbowała rozpalić ogień. Szybko obracała w dłoniach gałązkę opartą o kawałek drewna. Wokół niej leżał porozrzucany chrust i sucha trawa. Cristie przyglądała się przez chwilę zmaganiom towarzyszki, nie dając znaku, iż się obudziła. Niestety musiała stwierdzić, że pięciolatka nie robi tego poprawnie, więc jej się nie udaje. Tracie nie byłą jeszcze zbyt silna, by używać krzesiwa, więc próbowała nauczyć się tej metody. Jednak również teraz jej zmagania spełzały na niczym. Dziewczynka rozzłoszczona rzuciła gałązką o ziemię, warcząc cicho.
- Hej, nie denerwuj się tak! – powiedziała Cristie, podnosząc się z posłania.
Trace drgnęła zaskoczona.
- Myślałam, że śpisz!
- Jak widać już nie – rzuciła ze śmiechem Cristie. – Daj mi to, ja rozpalę. Gdy trzymała w dłoniach gałązkę, zaczęła energicznie obracać ją w dłoniach kierując je w dół, robiąc to szybciej i mocniej niż dziewczynka. Po chwili jej zmagań pojawiła się mała smużka dymu i pojedynczy języczek ognia, który zaraz objął cały chrust.
- Mnie się to chyba nigdy nie uda – rzuciła żałośnie Tracie.
- Nie przejmuj się, kochanie. Po prostu ćwicz, nie poddawaj się, kiedyś swymi umiejętnościami rozpalisz wielki ogień. I to dosłownie – uśmiechnęła się pokrzepiająco do dziewczynki. – No dobra, robię śniadanie!
Posilały się w ciszy, starając się jak najbardziej zaspokoić swój głód. Cristie niechętnie odłożyła część mięsa i zawinęła w liście. Żołądek domagał się więcej jedzenia, jednak dziewczyna wiedziała, że czeka je dzisiaj długa droga, więc muszą mieć jakiś prowiant. Cristie planowała, że dojdą dzisiejszego dnia do mieściny o nazwie Abernathy. Chciała zakupić kilka rzeczy niezbędnych do dalszej podróży. Dziewczyna błogosławiła dzień, gdy sztukmistrz zaoferował jej pracę. Dzięki temu miała ze sobą trochę pieniędzy. Powinno im wystarczyć.

~*~
TRZASK!
- Tracie, staraj się tak nie hałasować! – Syknęła zdenerwowana Cristie.
Dziewczynka po raz kolejny nadepnęła na suchą gałązkę, która z głośnym trzaskiem pękła na pół.
- Przepraszam! – Szepnęła i zrobiła kolejny krok. TRZASK! Znów.
- Och! – westchnęła Cristie. Spróbuj iść po moich śladach – poradziła, szepcząc.
Szły już prawie cały dzień. Z pozycji słońca można się było dowiedzieć, że jest już popołudnie. Zbliżały się wreszcie do Abernathy. Cristie chciała zachować ostrożność. Były już niedaleko traktu, z wyższych gałęzi drzew można już było ujrzeć pomiędzy liśćmi drogę. Poza tym dziewczyna nie była pewna, jak szybko roznoszą się plotki pomiędzy mieścinami. Jeśli miały szczęście, w wiosce nic nie wiedzieli o jej ucieczce. Jednak jeżeli nie, to będą miały problem z niepostrzeżonym wejściem do Abernathy.
Trace, mimo usilnych prób, nadal hałasowała. W końcu Cristie dała za wygraną.
- Tracie, zostań tu. Ja wyjdę na trakt. – Pomogła dziewczynce schować się nieopodal w zaroślach i zmieniła się w kota.
Przedzierała się chwilę przez zarośla, aż dotarła do drogi. Przyczaiła się w gąszczu. Coś jej podpowiadało, pewnie jej koci instynkt, że ktoś nieznajomy się zbliża. Po pewnym czasie jej wrażliwy słuch wykrył pewne dźwięki. Odgłos kopyt uderzających o twarde podłoże i powozu ciągnącego przez zwierzęta. Po kilku minutach pojazd, dotąd ukryty przed jej wzrokiem za zaroślami, ukazał się jej oczom. Ciągnęły go dwa konie, gniady i srokaty. Już z daleka można było zauważyć, że są wychudzone i zmęczone, piana kapała im z pyska od nadmiernego wysiłku. Jednak woźnica zdawał się nie zwracać na to uwagi, zajęty rozmową z siedzącym obok mężczyzną. Dziewczyna przypatrywała się im zza zarośli do momentu, gdy wóz ją minął. Postanowiła przysłuchać się ich rozmowie. Może dowie się czegoś przydatnego?
Ruszyła biegiem za nimi. Poduszeczki u spodu łap sprawiały, że stąpała niemal bezszelestnie. Poza tym, każdy odgłos wydany przez nią był zagłuszany przez kopyta koni i rozmowę mężczyzn. Szybko dogoniła wóz. Wskoczyła na niego i uczepiła pazurami drewna, by złapać równowagę. Przeskoczyła na przyczepę, zapełnioną różnorakimi warzywami. Najwyraźniej mężczyźni byli rolnikami i właśnie wracali z pola. Cicho podeszłą jak najbliżej nich i nastawiła uszu.
-Mam nadzieję, że moja żona przygotowała coś dobrego na obiad. Jestem tak głodny, że mógłbym zjeść całego konia z kopytami! – zawołał pierwszy mężczyzna.
- Ale tymi szkapami to byś się raczej nie najadł – zaśmiał się drugi. Miał gęste czarne włosy, gdzieniegdzie przyprószone siwizną. Jego towarzysz był nieco niższy, jego głowę okalały jasne loki, lecz widać było, że jego młodzieńcze lata także już minęły. – Straszne z nich chudziny! – kontynuował czarny. – Ledwie ciągną wóz!
- Wiem, muszę kupić wreszcie nowe konie. Te nie nadają się już nawet do pola!
- Niedługo jadę na targ, daj mi parę grosza, to wybiorę ci jakieś zdrowe, silne kobyły.
- Och, dzięki Ted! Właśnie akurat nie mam w najbliższym tygodniu ani jednej wolnej chwili.
- Nie ma sprawy Berrie!
„Och, do cholery, przestańcie paplać jak przekupki na targu! Muszę się dowiedzieć, czy ludzie wiedzą coś o mojej ucieczce!” myślała zdenerwowana.
Wtem odezwał się ciemnowłosy.
- Berrie, słyszałeś o tej aferze w Wooden? – Cristie ze zdziwienia o mało nie spadła z przyczepy.
- Nie… Co tam się stało?
- Ano, podobno uciekło z sierocińca kilka osób. Piekielnie niebezpieczne młodziaki…
- A cóż tam zrobili?
- Ano, właśnie nikt nie jest pewien! Niektórzy mówią, że narozrabiali w sierocińcu i uciekli. Podobno po drodze poturbowali jakąś staruszkę!
- A ilu ich tam było?
- Około sześciu! Trzeba mieć się teraz na baczności!
- Ano, trzeba! Muszę powiedzieć żoneczce, nie powinna teraz sama wychodzić do lasu…
- Chociaż według plotek udali się na południe, w stronę Caulfield… Ale mimo to powinniśmy uważać! Może im się znudzi ta droga i postanowią zawrócić…
Cristie, gdy to usłyszała, omal nie krzyknęła z radości. Jednak z jej kociego pyszczka wydostało się ciche miauknięcie.
- Słyszałeś to? – Blondyn spytał towarzysza.
- Co? – zdziwił się Ted. „Koniec podsłuchiwania” stwierdziła Cristie i zeskoczyła z wozu.
- Może mi się przesłyszało… - Mruknął Berrie. – O czym to wcześniej gadaliśmy?
- Hmmm, chyba o twoich chudzinkach, które ciągną wóz.
Dziewczyna skierowała się w stronę lasu zamyślona. „Co się tu przed chwilą działo? Najpierw chciałam, żeby chociaż coś napomknęli jeśli wiedzą coś o mojej ucieczce. I nagle zaczęli o tym rozmawiać!!! A teraz nie pamiętają, o czym przed chwilą mówili! Coś mi tu nie pasuje… Co tu się dzieje?”
Szła powoli wśród drzew. Gdy była pewna, że nikt jej już nie zobaczy, zmieniła się w człowieka. Zdjęła z ramienia łuk, nałożyła na cięciwę strzałę. Cicho stawiała swe stopy na miękkim mchu, który tłumił odgłos jej kroków. Skradała się w stronę obozowiska, w którym czekała na nią Trace. Chciała po drodze zapolować, jednak nie pojawiła się żadna zwierzyna. No cóż, może później uda jej się zdobyć jedzenie…
Była już niedaleko, gdy usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk.
- Cristie!!!!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wow, rozdział zajął mi 4 strony w Wordzie. Jestem z siebie dumna :)
Mam nadzieję, że się podoba :)
Już niedługo rozdział 5 :D
~Raving

czwartek, 13 marca 2014

Rozdział 3

***3***

Pięciolatka obejrzała się za siebie. Inne dzieci zajęte były zabawą, a opiekun – pilnowaniem malców. Nie zauważą zniknięcia dziewczynki aż do obiadu.
-Kici, kici – szepnęła do smukłego kota o umaszczeniu podobnym do rysia. - Cześć, Kiciu. Jestem Tracie. Wiesz, kto to Cristie?
Kocica (to bez wątpienia była ona) usiadła.
-Uciekła, bo nie chciała być adoptowana. Wiesz, Kiciu, co to znaczy? Jakaś rodzina chciała ją mieć. Tylko ona nie chciała być ich. Pójdę za nią, wiesz, Kiciu? Pójdę. Bo Cristie poszła na wschód. Idziesz ze mną, Kiciu? Na wschód?
-Miau...
-Fajnie. To chodźmy, Kiciu. Na wschód. Za Cristie. Bo ja nie chcę zostać tu sama, bez niej.
Chcąc, nie chcąc, kocica ruszyła za nią. Kiedy zaczęło się szarzeć, kocica wybiegła naprzód, po czym skręciła w las. Przystanęła na skraju i obejrzała się za siebie, by mieć pewność, że dziewczynka za nią idzie. Miauknęła znacząco. Gdzieś w głowie Tracie usłyszała szept:
Chodź za mną.
-Iść za tobą, Kiciu?
-Miau.
-No, dobrze. A znajdziesz drogę powrotną na trakt?
Prychnęła. Ona miałaby zgubić się w lesie!?
Pospiesz się. Chodź!
Ruszyły przez las. Otaczające je drzewa rzucały ciemne cienie, od których ciarki przechodziły po plecach, najlżejszy szelest sprawiał, że włosy stawały dęba. Tracie jednak się nie bała. Z dziecięcą naiwnością wierzyła, że wędrująca z nią kocica ją obroni. Sama „opiekunka” dziewczynki nie okazywała choć cienia lęku czy niepokoju. Doskonale widziała wszelkie szczegóły i dobrze wykorzystywała swój wzrok, przypatrując się co charakterystyczniejszym pniom. W końcu doszły do dębu, którego, całkiem wysokie, porośnięte mchem korzenie tworzyły coś na kształt niecki, wypełnionej liśćmi. Sprawdziwszy, czy nie widać ich z traktu, kocica położyła się w niej, dając znak Tracie, by zrobiła to samo.
Na dziś koniec wędrówki.
-Masz rację, Kiciu – westchnęła dziewczynka. - Trzeba już odpocząć. Zrobiło się ciemno...
Tracie ułożyła się wygodnie obok kocicy, otuliła się szczelnie kurteczką w kolorze brudnej zieleni. Zasnęła niemal natychmiast, posapując z uchyloną buzią. Kocica również się zdrzemnęła, jej sen był jednak bardzo czujny; cały czas pozostawała w gotowości do ucieczki, lub – co bardziej prawdopodobne – ataku. Wstała około czterech godzin później, krótko po północy. Otrzepała się i przeciągnęła, jak to koty mają w zwyczaju. Lecz nie tylko one... Spojrzała na Tracie i odeszła kawałek w głąb lasu. Słyszała leśne zwierzątka, wyczuwała węchem ich zapachowe ślady, prowadzące do, tylko teoretycznie, bezpiecznych kryjówek. W praktyce pozostawały łatwym celem dla drapieżnika. A drapieżnikiem była kocica.
Nagle zmieniła się w szesnastoletnią dziewczynę. Niemal natychmiast pożałowała zmiany. Jej kocie zmysły uległy osłabieniu, ale wciąż pozostawały wyczulone w stosunku do zwykłych ludzi. Choć nie wyczuwała już zbyt dobrze zapachów zwierząt, nadal mogła bez większego trudu wytropić królika. Poprawiła torbę na ramieniu, sięgnęła do kołczanu po strzałę, którą nałożyła na cięciwę łuku, dotychczas trzymanego w prawej dłoni.
Coś się za nią poruszyło. Coś niedużego. Napięła łuk. Zwolniła pocisk, obracając się. Jeśli ktoś by ją obserwował, stwierdziłby, że nie wycelowała. Błąd. Wycelowała, ale zajęło jej to ułamek sekundy. Trafione zwierzę zakwiliło cicho z bólu i zaskoczenia, potem jednak nie poruszyło się i nie wydało żadnego dźwięku. Poczuła zapach świeżej krwi.
Wróciła do Tracie, niosąc królika. Położyła go na kamieniu, by usunąć to, co nie nadawało się do zjedzenia. Rozpaliła małe ognisko, tak małe, by nikt nie zauważył światła ani dymu. Umieściła zwierzątko na prowizorycznym rożnie, zrobionym z trzech patyków i zmieniła się w kota. Tak, w tej pozycji było o wiele wygodniej. Usiadła na ziemi, przyglądając się dziewczynce.
Dziewczynka była mniejsza i szczuplejsza, niż większość dzieci w jej wieku. Ruda czuprynka opadała falami do chudych ramion. Skóra zdawała się lśnić w blasku ognia, za dnia miała lekko opalony odcień. Mały nosek otaczały setki drobniutkich piegów, a oczy, które teraz były zamknięte, miały zielone tęczówki. Lekko uchylone usta odsłaniały równe, białe zęby. Drobne dłonie ukryła pod kurtką.
Nikt nie wiedział, jak i dlaczego znalazła się w sierocińcu. Była tam od wieku niemowlęcego. Siłą rzeczy, nie mogła nic pamiętać sprzed tamtego czasu. Nie wiedzieć czemu, Cristie szybko zaczęła się nią opiekować. Tracie zawsze uważała ją za chodzący ideał i cały czas podążała za nią. Były dla siebie jak siostry. Jeśli tylko mogły, spędzały czas ze sobą. Nic więc dziwnego, że postanowiła uciec z nią.
***
Dłuższy czas później małą dziewczynkę obudził zapach pieczeni. Przetarła oczy i zobaczyła ognisko, na którym piekł się królik. Obok siedziała kocica, która ewidentnie się do niej UŚMIECHAŁA. Przetarła oczy, niewyspana, i ziewnęła.
-To dla mnie, Kiciu?
-Miau.
Kotka podeszła do niej, stanęła na prostych łapach. Zaczęła rosnąć, ogon i sierść znikały, uszy zmalały, kocia mordka zmieniła się w twarz, włosy urosły. Wszystko to trwało mniej, niż sekundę. Usta dziewczynki już otwierały się do krzyku, lecz postać stłumiła wrzask ręką, tak, że z jej ust wydobył się tylko dziwny, nieartykułowany odgłos.
-Cicho, Trace! To ja – syknęła.
-Cristie! - szepnęła z ulgą pięciolatka i przytuliła się do przyjaciółki tak mocno, że dziewczynie zabrakło powietrza w płucach. 

~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że dopiero teraz :) mam nadzieję, że się podoba ;)
/Dizzy